8 kwietnia 2016

#2 Wątek grupowy: Bal Wiosenny [ZAKOŃCZONY]


Szkoła wraz z samorządem zorganizowała w szkole Wiosenny Bal. Sala gimnastyczna przystrojona światełkami, których ilość idzie w tysiącach oraz dekoracjami przygotowanymi przez klasy plastyczne, zachwyciła wszystkich przybyłych. Po ambitnej i nieco przydługiej przemowie pana dyrektora, muzyka zaczęła lecieć z głośników, by młodzież stopniowo ruszyła na parkiet, porywając swoich partnerów do tańca... 

START WĄTKU: 21:00 8.04.
CZAS TRWANIA: do 23:59 30.04.
(nie zakrywamy do 23:00 8.04.)




114 komentarzy:

  1. Przechodząc przez drzwi do sali gimnastycznej, myślał o tym, jak dziwnie z powrotem być w tym samym miejscu. Wciąż miał trochę wyrzutów sumienia przez to, co się tam wydarzyło i jakie słowa padły tamtego wieczora. Czasami nie wierzył we własną głupotę... no dobra – przez większość czasu nie wierzył we własną głupotę.
    Uśmiechnął się do siebie pod nosem i przystanął na chwilę, rozglądając się dookoła na bawiących się uczniów. Od razu dostrzegł Alice w miejscu, w którym była, gdy wychodził. Na szczęście siedziała z grupką ich znajomych, dlatego aż tak nie gryzło go poczucie winy, że musiał ją na moment zostawić samą. Niestety obowiązki przewodniczącego upominały się nawet na balu. A nawet można by powiedzieć, że szczególnie na balu. Zawsze był jakiś pretekst, żeby zapytać go o coś o zdanie i zająć mu chwilę czasu. Teraz jednak był w pełni do dyspozycji swojej partnerki.
    Manewrując między tańczącymi kolegami, dostał się do stołu i usiadł na przeciwko Alice, uśmiechając się przy tym szeroko. Opadł wygodnie na krześle i wyciągnął rękę po plastikowy kubek z ponczem.
    – Okej – zaczął, krztusząc się lekko po tym, jak wziął łyka. – Który tu dolał jakiegoś świństwa? – zaśmiał się, patrząc na kumpli siedzących przy tym samym stole. Oczywiście panował zakaz wnoszenia alkoholu, ale zawsze znalazło się parę odważnych cwaniaków, którzy w tajemnicy coś przemycili, zapewniając reszcie kolegów lepszą zabawę. Niektórzy wyznawali zasadę "Na trzeźwo nie tańczę".
    Podsłuchał jednym uchem, że obecnie grająca piosenka zbliżała się do końca i spojrzał na Alice. Delikatnie puknął jej nogę pod stołem, uważając, aby nie zahaczyć nikogo innego. To byłoby niezręczne. Opierając łokcie na stole, położył podbródek na dłoniach i wpatrywał się w nią milczeniu ze znaczącym uśmiechem na twarzy.

    Danny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alice nigdy wcześniej nie była na żadnym organizowanym przez szkołę balu. Być może była to kwestia tego, że nigdy nie miała z kim na niego iść... Po prostu jakoś nikt jej na tego typu wydarzenia nie zapraszał, a ona nie narzekała. Tym razem było jednak inaczej.
      Siedziała przy stoliku z kilkoma osobami ze zdemoralizowanej trzeciej teatralnej, popijając pomarańczowy sok. Kilka(naście) osób było na tyle odważnych, by przynieść na zabawę różne alkohole... I te gorsze, i te lepsze. Na całe szczęście nauczycielom pilnowanie młodzieży nie wychodziło zbyt dobrze... Chociaż oczywiście się starali. Przynajmniej oficjalnie.
      Uśmiechnęła się szeroko, kiedy zobaczyła, jak Daniel przeciska się przez tłum w kierunku stolika. Chłopak musiał na chwilę opuścić salę, bo obowiązki przewodniczącego szkoły ścigały go nawet w czasie balu. Co chwila ktoś coś od niego chciał, aż wreszcie jakiś nauczyciel zawołał go do siebie. Na całe szczęście Danny już do niej wracał. Gdy usiadł naprzeciwko niej i wypił trochę ponczu, sama się uśmiechnęła.
      — Nie uwierzysz, ale to nie ja. Poważnie! — powiedziała, unosząc ręce do góry w geście, który miał pokazać jej niewinność.
      W pewnym momencie poczuła na swojej nodze jego nogę, a na jego twarzy zobaczyła znaczący uśmiech. Wsłuchała się w muzykę, by stwierdzić, że grana obecnie piosenka dobiega już końca. Uśmiechnęła się szerzej. W końcu utwór się skończył, a Foxy posłała Danielowi pytające spojrzenie.

      Alice

      Usuń
    2. Nigdy nie był jakimś zapalonym fanem tych szkolnych potańcówek, ale jakoś uważał za stosowne, aby się na nich pojawić. I faktycznie Alice bez względu na wszystko nie wydawała mu się typem dziewczyny, która tylko czekała na okazję, aby wskoczyć w najdroższą sukienkę, na jaką było ją stać, ułożyć starannie włosy i całą noc przetańczyć na parkiecie sali gimnastycznej. Ale nie przeszkadzało mu to, a nawet wręcz przeciwnie. Mimo to uważał, że w tej sukience świetnie wpasowywała się w balowy klimat, zachowując przy tym swój typowy urok, który przecież tak uwielbiał.
      – A kto inny chciałby mnie spić, jak nie ty, Hastings? – zaśmiał się, odwracając podejrzliwe spojrzenie od reszty kolegów. Z zadziornym uśmiechem na twarzy odstawił kubek na stół i zamieszał delikatnie napojem, po czym podniósł go z powrotem do ust, wypijając całość za jednym razem. Jak już się mają bawić, to niech się bawią...
      Siedział tak w milczeniu, wpatrując się w dziewczynę i czekając cierpliwie na jej reakcję. I choć sam nie był typem, który przepadał za tańczeniem, to na pewno nie wypuści jej stąd bez przynajmniej jednego tańca. Widząc jej pozytywną odpowiedź na jego nieme pytanie, odchrząknął i podniósł się z miejsca. W chwili kiedy ucichły ostatnie dźwięki piosenki, stanął przy jej krześle i wyciągnął w jej stronę dłoń.
      – Czy panienka Hastings zechce podarować mi ten taniec? – odezwał się oficjalnym tonem, próbując zachować równie poważny wyraz twarzy, jednak nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, który wkradał się na jego twarz.

      Danny

      Usuń
    3. Alice miała jeden mały sekret, którego namiętnie pilnowała i starała się, by nikt o tym nie wiedział. Mianowicie — beznadziejnie tańczyła. Znaczy się, potrafiła poruszać się w tak zwanym "przytulańcu", ale na tym jej umiejętności się kończyły. Zawsze deptała partnerowi po stopach, przez co na różnych weselach nie była zbytnio rozchwytywana. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego... No i tym razem nie zamierzała się z tym kryć. Najwyżej Daniel nie będzie mógł przez najbliższe kilka dni chodzić.
      Uśmiechnęła się lekko, kiedy stanął obok niej i wyciągnął dłoń w jej kierunku. A gdy zaczął przemawiać takim oficjalnym tonem, parsknęła śmiechem, kręcąc przy tym głową. Od razu złapała jego rękę i wstała z krzesła.
      — Oczywiście — odpowiedziała, całując go przy tym w policzek. Zaraz potem rozejrzała się dookoła, szukając jakiegoś dogodnego do tańca miejsca, ale pląsająca młodzież skutecznie jej to uniemożliwiła. — Niech pan prowadzi, panie Blackbourne.

      Alice

      Usuń
    4. Alice raczej nie musiała się zbyt zamartwiać tym, że nie potrafi tańczyć. Przynajmniej żadne z nich nie będzie odstawać od partnera umiejętnościami. Danny nigdy nie lgnął do podbijania parkietu, nawet kiedy już był podpity nie odczuwał w sobie tanecznego ducha, a muzykę wolał kontemplować wyłącznie słuchowo. Ale skoro już był na balu, chyba nie powinien przesiedzieć całego wieczoru, popijając podejrzany poncz lub co gorsza podpierając ściany. Zawsze co prawda mógł znaleźć na szybko jakąś wymówkę, aby trzymać się z daleka od parkietu, ale w końcu miał przy sobie partnerkę, z którą naprawdę chciał zatańczyć, więc jaki był w tym cel?
      Przegryzł wargę, żeby nie roześmiać się tak jak dziewczyna, ale wciąż nie mógł powstrzymać uśmiechu usilnie próbującego wpełznąć na jego twarz. Ujął jej dłoń i spojrzał przelotnie na resztę bawiącej się ekipy, która chyba nie garnęła się do podbicia parkietu. Odchrząknął cicho, po czym odrobinę mocniej ścisnął dłoń Alice i szybko rozglądając się dookoła, pociągnął ją między ludzi. Zatrzymał się w miejscu, gdzie było wystarczająco wolnej przestrzeni, akurat w momencie, kiedy z głośników zabrzmiały pierwsze dźwięki kolejnej piosenki. Wolna? Może to lepiej – on też nie miał w zanadrzu żadnych popisowych ruchów, którymi mógłby się pochwalić. Na trzeźwo.
      Zerknął w dół na Alice, wzruszając nieznacznie ramionami, a następnie ponownie złapał jedną z jej dłoni, a drugą położył na jej plecach, przyciągając ją bardziej do siebie.
      – Wybacz, ale nigdy nie przyzwyczaję się do tego, jak się na nas patrzą – zaśmiał się cicho, rzucając krótkie spojrzenie na pozostawionych przy stole kolegów.
      Odwrócił wzrok na Alice i zaskakująco napotkał jej oczy wyżej niż zwykle, co było zasługą obcasów, które tego wieczoru dodawały jej tych paru centymetrów.

      Danny

      Usuń
    5. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy usłyszała pierwsze takty puszczonej przed DJ-a piosenki. Był to powolny, wprost stworzony do powolnego tańca. I pomimo tego, że nie potrafiła i raczej nie lubiła tańczyć, to teraz — nie ma w tym żadnej przesady — nie mogła się już doczekać.
      — W końcu znajdą sobie inną balkonową parę, a my się im znudzimy — stwierdziła, uśmiechając się do Daniela szeroko. Z zadowoleniem zauważyła, że dzięki szpilkom nie musiała już aż tak unosić głowy.
      Rozejrzała się dookoła, spoglądając na ludzi dookoła. Wszędzie znajdowały się już wtulone w siebie pary, które chyba zapominały, że znajdują się na balu, a nie u siebie w domach. Zresztą, Alice się im nie dziwiła. Zapewne ponad połowa z nich była pod wpływem "ponczu" i swojej obecności. Ale takie są uroki szkolnych balów.
      Ułożyła głowę na klatce piersiowej Daniela, nieco się do niego przytulając. Poczuła jego zapach, który tak bardzo uwielbiała, i uśmiechnęła się przy tym delikatnie. Już po chwili kołysali się powoli w rytm powolnej, traktującej o jakże bolesnej miłości piosenki.

      Alice

      Usuń
    6. Bale miały ten swój wyjątkowy klimat, który w jakiś sposób wpływał na całą szkolną społeczność, nawet jeśli niektóre osoby twardo obstawały przy swoim zdaniu, że te potańcówki to kicz i strata czasu. Czasami nawet okazywało się, że ich przeciwnicy jednak się na nich pokazywali i wyglądało na to, że nawet nieźle się bawią. Oczywiście następnego dnia stanowczo zaprzeczali, narzekając oraz zapierając się, że okropnie się wynudzili. Ale prawda była taka, że każdy mógł tam znaleźć coś dla siebie – ci, którzy chcieli się tam pokazać, wyglądając olśniewająco przy boku swojej randki; byli ci, którzy przyszli sobie potańczyć; ci, których interesowały darmowe przekąski oraz ci, którzy przyszli spotkać się z przyjaciółmi i po prostu dobrze się bawić.
      Balkonowa para? – zakwestionował rozbawiony, zaczynając kołysać się lekko w rytm muzyki. Na początku zawsze było to skomplikowane, ciężko było trafić w takt, a pierwsze ruchy wydawały się odrobinę sztywne. – Chyba kpisz. Nie ma mowy, żebyśmy wypadli z gry zastąpieni jakimiś amatorami – rzucił poważnie, jednak w jego głosie słyszalna była ta typowa dla niego nuta żartu. Sorry, dzieciaki, ale balkony są już zaklepane, znajdźcie sobie inną miejscówkę.
      Mrugnął do niej porozumiewawczo, a znajomość popularnej piosenki podbijającej ostatnio listy przebojów pozwoliła mu wyczuć dobrze nadający się odrobinę szybszy moment, podczas którego sprawnie obrócił Alice. Przyciągnął ją po tym jeszcze bliżej siebie i uśmiechnął się szeroko, nie ukrywając dłużej żartobliwego kontekstu swojej poprzedniej wypowiedzi.
      Gdy poczuł, jak dziewczyna delikatnie kładzie głowę na jego klatce piersiowej, sam nieznacznie uniósł swoją, rozglądając się dookoła. Cóż, podczas niektóre pary poczuły się chyba zbyt swobodnie, niektóre wręcz przeciwnie. Zabawnie było oglądać tych pierwszaków, którzy wyglądali na trochę skrępowanych, trzymając w objęciach swoje partnerki. Danny uśmiechnął się pod nosem. Nie wyśmiewał się z nich. Jego skromnym zdaniem było to nawet urocze. Nie to, żeby miał jakieś szczególne prawo się na ten temat wypowiadać, bo sam był jedynie dwa lata starszy. Jednak cieszył się, że on, czując bliskość Alice, czuł się tak naturalnie, jakby byli pasującymi do siebie dwoma kawałkami puzzli. Chociaż to wcale nie znaczyło, że już nie czuł tego przyjemnego dreszczu za każdym razem, gdy jej palce dotknęły jego skóry czy łaskoczącego ścisku w dole brzucha towarzyszącemu mu w jej obecności – bo czuł i to czasem nawet zbyt intensywnie. Albo że do tego przywykł. Miał wrażenie, że raczej to nigdy nie nastąpi. A w sumie to nie chciał, aby kiedykolwiek przestał to odczuwać.
      – Mam na myśli, nie znudzisz się mną, kiedy przestaną gadać? – odezwał się po chwili. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie czujesz odrobiny napięcia, kiedy inne dziewczyny mówią o tym, jak nieziemsko seksowny jest ten przewodniczący szkoły... – mruknął do jej ucha, próbując nie brzmieć na tak rozbawionego, jaki był, mówiąc to.

      Danny

      Usuń
  2. Po raz pierwszy z góry na prośbę, by zajął się muzyką na szkolnym balu, powiedział, że tego nie zrobi. A musiał powtórzyć chyba z siedem razy, bo przy pierwszych czterech do osób pytających zupełnie nie dotarło znaczenie słów. Później już tylko nie mogli uwierzyć. Nie. Nie przez godzinę. Nie przez pół. Nie przez piętnaście minut. I nie puszczajcie byle czego, bo też nie przyjdę. Założę słuchawki.
    Teraz wchodząc na salę, czuł się nieco niezręcznie, widząc już tylko końcowy efekt, a nie biorąc udziału w przygotowaniu tego wszystkiego. Musiał przyznać, że dobrze sobie bez niego radzili - musieli, w końcu rok go nie było, a kto wie czy po zakończeniu szkoły jeszcze tu zawita.
    Nie, dobra. Taki był po prostu plan. W realiach przyjechał po Jacky dwie godziny przed początkiem balu, zrzędząc, że się grzebie i żeby przestała się pindżyć, bo ładniejsza już nie będzie, a później pojechali do szkoły, do której wszedł bez krawata (jedynie ściskając go w ręce) i mrożąc co trzecią osobę poszedł do ludzi kierujących oświetleniem i dźwiękiem tej imprezy. A było ich pięciu. PIĘCIU. Jak pięć osób może cokolwiek zrobić? Po wywaleniu trzech z nich, zmienił połowę oświetlenia i rozłożył kila płyt na pobliskim stole, mrucząc coś pod nosem, po czym położył się na podłodze pod kontrolkę i zaczął coś w niej dokręcać.
    Jacky tylko przez parę minut patrzyła na chłopaka śmiejąc się z niego, po czym dwie godziny spędziła siedząc na dworze i popalając sobie. Weszła, gdy wszystko już było gotowe. Odnalazła wzrokiem Adama, który pomimo uprzedzeń nie potrafił oderwać rąk od ukochanego sprzętu.
    - Kiedy będzie twoja partnerka? Nie powinieneś po nią pojechać?
    - To niezależna kobieta, co ja mogę zrobić? - Wzruszył ramionami trzymając w dłoniach kable, które właśnie teraz postanowił rozplątywać. Jakby go nie znała, uznałaby chyba, że troszeczkę się stresuje.
    Odeszła od niego i widząc Danny'ego zasalutowała mu, pokazując mu język, po czym podeszła do parapetu i usiadła na nim, machając przy tym nogami. Miała na sobie czarną sukienkę do połowy ud, wiązaną na karku i bez pleców. Była gładka i bez zbędnych wzorów. Spięła włosy w kok i zamachała głową na boki w rytmie muzyki.

    Jacky & Adam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory gryzły ją myśli krążące wokół ich ostatniego spotkania. Co właściwie skłoniło Hadawaya, żeby zaprosić na bal właśnie ją? Pół szkoły się za nim oglądało, wieszając na jego umięśnionym cielsku te charakterystyczne, maślane spojrzenia, ale Adam uparł się na Ramsey. Może właśnie dlatego, że nie sprawiała wrażenia jakby miała zaraz się na niego rzucić. Zresztą, chyba tak naprawdę nie chciała wiedzieć. Zastanawiała się też, dlaczego od razu mu nie odmówiła. Możliwe, że szok zrobił swoje, albo to ta aura radości towarzysząca spotkaniu po dwunastu cholernych miesiącach... Ale nad tym też nie miała zamiaru się rozwodzić. Do samego końca nie była pewna czy się stawi i to był główny powód jej zachcianki tyczącej się samodzielnego dojazdu. No i mogła wymigać się od picia, idealnie. Trzeba było dodać, że Ramsey rzadko była gdzieś o czasie. Z reguły kazała na siebie czekać, budując bliżej nieokreślone napięcie i zaszczepiając niepewność. Tak było i tym razem. Wcale nie dlatego, że nie szanowała Adama. Wręcz przeciwnie. Po prostu uznała, że niespodzianka, jaką zamierza mu dziś sprawić, posmakuje jeszcze lepiej w połączeniu z gustownym spóźnieniem. Wiedziała, była niemal pewna, że nie będzie się gniewał. Jak bowiem mógłby się gniewać na Ramsey, która specjalnie dla niego zamierzała dosięgnąć dziś szczytów kobiecego wdzięku i wyrachowania? Rozpalić w nim nieposkromione poczucie dumy z dokonanego wyboru. Jeśli zdecydował się przyjść z kaleką, niech przynajmniej tego nie żałuje. Elizabeth miała świadomość, że jej partnerem będzie dziś facet, który mógłby mieć każdą, a jednak szczęśliwym lub nieszczęśliwym trafem wybrał akurat na ją. Będzie więc lśnić u jego boku tak jak dawno nie już nie lśniła przy nikim, bo taka przecież była rola kobiety. Przynajmniej według Elise. Naturalnie zjawiła się z delikatnym, prawdziwie wysmakowanym "poślizgiem", a mrok czarnej jak atrament sukni ciasno opiewał jej kibić. Kreacja w wysublimowany sposób podkreślała jej klasyczną figurę o ponętnych, odpowiednio zaokrąglonych kształtach. Od zawsze miała czym oddychać i na czym siedzieć, co w połączeniu z talią osy stanowiło naprawdę miły, wzrokowy bodziec. Podobno na takie faceci reagują najlepiej. Nieco nerwowym, wyuczonym ruchem przygładziła materiał ciasno opinający miednicę i tyłek, po czym ruszyła w stronę DJ'owskiego stołka. Gdyby nie sporych rozmiarów rozporek na udzie, odsłaniający z wdziękiem nogę przybraną w koronkową pończochę, pewnie trudno byłoby jej chodzić. Tymczasem śmiało kusiła zwodniczym ruchem bioder, i o zgrozo, nawet miała na sobie swoje ulubione szpilki. Przyćpała trochę przed wyjściem. Trochę prochów na bazie morfiny. Psychiatra przepisał je na absolutnie wyjątkowe okoliczności, ale czy to nie były właśnie takie okoliczności? Ogniste kudły wiły się w spirale na łuku jasnych, nagich pleców, a sama postać Ramsey w obecnym świetle była blada jak świeżo otynkowana ściana. Taki tam zwiastun chłodnej elegancji, którą zamierzała zedrzeć z siebie przy pierwszej lepszej okazji. Szła dumnie wyprostowana, zupełnie tak jak kiedyś. Jakby nic się nigdy nie zmieniło. Jakby dalej była tą samą Elise. Nic bardziej mylnego... - Nie sądziłam, że mój brak będzie tak Ci doskierał, Hadaway. - zaproponowała, przystając zaraz za plecami Adama, który wlasnie wyżywał się na młodszym koledze po fachu. Jej głos oscylował na granicy kociego pomruku, wciąż delikatnie chrypiąc gdzieś na dnie piersi, jednak przy nazwisku opadł ton niżej. Zmrużyła nieznacznie usiane grafitowym cieniem powieki. Nie oszczędziła sobie również czarnych, drapieżnych kresek, które tylko uwydatniły jej i tak intensywne spojrzenie. Uśmiechnęła się krańcem ust, nieznacznie żachnąwszy głową, aby odsłonić oprawę granatowych oczu, kości policzkowe, kuszące naturalnym powabem wargi (nie używała szminek) i jasną, smukłą szyję. Oraz blizny. Dużo gładkich blizn na policzku, szyi i dekolcie.

      Usuń
    2. Instynktownie wypięła pierś w przód i było coś cholernie bezczelnego w tym, jak dłonią podparła się pod bok. Chciał Ramsey? Oto i ona. W całej swojej diabelskiej krasie, pieprzonej okazałości.

      Ramsey, która dziś postanowiła zwalić Adama z nóg

      Usuń
    3. Wszystko było gotowe na czas - światła odpowiednio przygaszone, z niektórymi miejscami sali o wiele bardziej przyciemnionymi od reszty, muzyka przygotowana na najbliższe trzy godziny z instrukcją jak dla idiotów, bo tak Adam traktował każdego, kto próbował mu dorównać w tej szkole. Do tego jeszcze poprawił kable, dokręcił konsolę i zaczął poprawiać ustawienia systemowe, na co nie mógł znaleźć czasu od tygodnia. Rozejrzał się po sali. Widział Jacky siedzącą na parapecie i czekającą, na kapitana drużyny koszykarskiej, odstawiona i chyba już lekko znudzona; ale po jego partnerce nie było ani śladu. Może nie zamierzała przyjść? Westchnął, przymykając na chwilę oczy. W jakimś stopniu byłoby to do niej podobne. I tłumaczyło, czemu osobiście nie pojechał po nią samochodem.
      Najchętniej chyba wyszedłby i po prostu do niej pojechał, ale chyba miał za dużo dumy, skoro nie chciała, to... trudno.
      - Co ty wyrabiasz?! - Odwrócił się trochę zbyt gwałtownie w stronę jednego z tych małych gnojków. Czemu oni nie rozumieli prostych poleceń. - I mówię ci po raz kolejny... a z tobą co? Niemowa? Co ty pokazujesz, hm? - Cóż, prawda była taka, że zobaczyć zdenerwowanego Adama, to jak szansa jednak na całe życie. A dziś nie próbował już ukryć irytacji tym jakich matołków szkolił. I kogo on chciał oszukać? Miałby dużo więcej cierpliwości, gdyby nie przypuszczał, że został wystawiony.
      Oczywiście jakby się odwrócił, już od słodkiej minuty wiedziałby, że się zjawiła. Jakby obserwował reakcję na sali też by to wiedział, bo bardzo dużo osób zauważyło jak weszła, tak samo jak to, jak dziś wyglądała. Adam stał do niej tyłem i słysząc jej głos, obrócił się do niej, a kiedy to zrobił, mimowolnie przesunął po niej wzrokiem od góry do dołu. Trzy razy.
      - Jasna cholera. - Powiedział mimowolnie jeszcze raz się jej przyglądając. Nie był pewny czy słyszała, co powiedział - ba, nie był pewny, CZY to powiedział, ale i tak chyba po tym bezwstydnym wzroku pewnie by się domyśliła co chodziło mu po głowie. Powinien w tym miejscu powiedzieć jej jak ślicznie wyglądała, ale po chwili stwierdził, że jego dość zwierzęca reakcja była wystarczającym komplementem na tę chwilę. Wypuścił resztę powietrza z płuc i odłożył kable trzymane w ręku, zmniejszając dystans między nimi i cały czas nie spuszczając z niej wzroku.
      - Nic bardziej mylnego. - Uniósł kącik ust, choć tak naprawdę miała rację. Tak właściwie swoje też odegrało, że minęły lata nim kogokolwiek zaprosił gdzieś oficjalne. Fakt, że to była Ramsey, tylko jeszcze bardziej zaostrzało jego reakcję.
      Uśmiechnął się szerzej, biorąc jej dłoń w swoją i całując jej wierzch, jak przystało robić na takich balach, po czym przysunął się o krok bliżej obejmując ją w talii i pochylając się do jej ucha. - Ślicznie wyglądasz. - Uśmiechnął się zadziornie, po czym nieco uciekł wzrokiem w bok, co mu się dosłownie nigdy do dnia dzisiejszego nie zdarzyło. Z tego wszystkiego zapomniał o krawacie, który teraz spoczywał w kieszeni jego marynarki na krześle. Oj natomiast miał na sobie tylko koszulę, z rozpiętym guzikiem i podwiniętymi rękawami. - Mogę prosić do tańca? - Spytał również szeptem nad jej uchem.

      [Holy Shit w wykonaniu Adasia <3]
      Adam

      Usuń
    4. Przekonanie, że musisz coś stracić, żeby dostać coś od życia nie powinno być prawdą. Kiedy jednak jest to wczepione w twoje DNA, a ty tylko się w tym na każdym kroku utwierdzasz, nie można oczekiwać, że będzie inaczej. Mijała kolejna bezsenna noc, kolejny raz kiedy budził się oblany zimnym potem, kiedy przesiadywał w oknie wypalając kolejnego papierosa. O balu dowiedział się tak szybko jak ta wiadomość dotarła do wielu pań z ich szkoły. Potrafiły nawet mimo obecności Jackie zapraszać go na tę uroczystość, a on im dłużej o niej słyszał tym mniej miał ochoty przychodzić. Takie eventy go nie kręciły, zwłaszcza, że biorąc pod uwagę obecność nauczycieli przyjmowało to bardziej rodzaj wybiegu niżeli czegoś co miałoby ich w jakiś sposób zabawić. Panowie w większości nie mieli na szczęście większych dylematów. Wystarczyło założyć na siebie garnitur. Jak na pogrzebie, lub ślubie... trudno zdecydować co gorsze, kiedy w jednym uwalniasz się od spętania tego świata, tak drugie dopiero wciska cię między karty małżeństwa.
      Życie samo w sobie było jednak zbyt ciekawe aby pchać się do grobu czy spędzać czas w domu i chociaż mógł ziszczać inne plany przywlókł tam swoją osobę dla Jackie, dając Elise powód aby ta ruszyła ten swój ciężki (co by chętnie zołowiał na samą myśl przyjazdu na bal) tyłek, zwłaszcza, że została zaproszona, a on nie pytał przez kogo. Po krętej drodze do szkoły wpadł do niej do domu upewniając się, że ma zamiar przyjść. Doskonale wiedział, że to nadal niczego nie gwarantuje, ale wierzył, że się jej uda. Tak samo jak wierzył w siebie. Naturalnie dla Scotta nie przyjechał na czas, wręcz przeciwnie wyjechał już grubo po tym jak bal się rozpoczął. Po drodze wcale nie wypił jednego piwa i wcale nie szarpał się z krawatek na końcu decydując się na jego kompletny brak i wcale nie pytał Elise o radę w wyborze marynarki. W białej koszuli z dwoma rozpiętymi guzikami przy samej szyi i ciemno granatowym garniturze wkroczył na salę gimnastyczną. Wszyscy wydawali się już zajęci, a to tańcem, rozmową, czy podpieraniem ścian.
      Na celu miał jedno - odnaleźć Jackie. Sunąc spojrzeniem po wnętrzu wypełnionym uczniami natrafił na Elise. Przesunął okiem od stóp do głów po jej sylwetce. Czuł jakby niemalże gdzieś wewnątrz wzbierała w nim duma. Uniósł jedną brew i już kreujący się uśmiech na jego twarzy poprzedzony myślą Nieźle Ramsey, postarałaś się znikł gdy tylko dostrzegł kto był partnerem jego przyjaciółki na dzisiejszy wieczór. Coś się w nim zagotowało. Dlaczego właśnie Adam?! Zacisnął dłoń w pięść przyglądając się jak ten zbliża się do niej i chyli nad jej uchem. Zazdrość? Raczej syndrom starszego braciszka nie chcącego puścić siostrzyczki na pastwę takiego Hadawaya. Z upodleniem w oczach przyglądał się im przez chwilę dopóki nie wtłoczył w siebie, że Elise ma kontrolę nad facetami, a nie oni nad nią.
      Jackie. Wróciwszy do swoich wcześniejszych poszukiwań nie zajęło mu zbyt długo aby dotrzeć bystrym okiem do panny Jacobse. Nonszalancko oparł się o ścianę obok okna i zerknąwszy w jej stronę uśmiechnął się zawadiacko.
      -Czekasz na kogoś? - Zagadnął jak gdyby prowadzili zwyczajną pogawędkę przy śniadaniu.

      tradycyjnie spóźniony Scott

      Usuń
    5. Jacky tym czasem obserwowała imprezę z parapetu, bujając się na boki od czasu do czasu. Chwilami tylko zastanawiała się, czy nie wyjść stąd zapalić, albo nie wyjść i nie wrócić na przykład. Właściwie do tej drugiej myśli była jakoś bardziej przekonana.
      To nie było też tak, że zupełnie nic na tym parapecie nie robiła - odmawiała tańców z jakimiś pierwszakami, prawie się przy tym śmiejąc, odmawiała też tym bardziej realnym partnerom, z którymi po prostu nie miała ochoty tańczyć - głównie przez odkryte ramiona i plecy - za mało by ich od niej dzieliło. Czułaby ich palce na swojej nagiej skórze, a to jej się nie podobało. W zasadzie jakby wiedziała, że będzie dziś sama, to założyłaby inną sukienkę i może nawet trochę by potańczyła. W niej też wyglądałaby dobrze... no ale nie tak dobrze. Sukienka rozchodziła się trochę u dołu (w połowie ud) i już teraz było widać, że przy szybszym obrocie nieznacznie unosiłaby się do góry. Uh... powinna wiedzieć, że może nie przyjść. Przecież nie lubił takich imprez. Powinna była to wyłapać już jak tyle dziewczyn go zapraszało, w końcu mówił o swoim stosunku do tego.
      Usiadła bokiem na parapecie, wpatrzona właśnie w lekko oniemiałego Adama, cicho podśmiewając się z niego. Oparła plecy o ścianę boczną okna i jedna noga zwisała jej z parapetu. Słysząc wypowiedź w pierwszej chwili nawet nie poznała, że to on - muzyka była za głośna, a ona przywykła do jego cichszego tonu. Po za tym już zaczynała być pewna, że go dziś nie zobaczy. Na myśl o ponownej rozmowie z jakimś randomowym człowiekiem miała ochotę wyjść.
      Nonszalancko obróciła się w stronę rozmówcy i zobaczyła go, stojącego tuż obok, w idealnym stroju wyjściowym i bez krawata, za to z rozpiętymi guzikami. Momentalnie na jej wargach zagościł delikatny uśmiech, a oczy jakby się rozszerzyły.
      Może dobrze, że nie zauważyła, jak podchodził, bo wiedziała, że momentalnie zeskoczyłaby z tego swojego parapetu i podbiegła do niego i musiałby ją łapać w locie.
      - No właśnie czekam, ale tak myślę, że dwie godziny to trochę za długo. Chyba powinnam uznać, że zostałam wystawiona i należałoby znaleźć kogoś innego. - Uśmiechnęła się zawadiacko, lekko wydąwszy usta do przodu. - A ty jak uważasz?

      Jacky

      Usuń
    6. Kiedy tak wodził oczyma po jej sylwetce, nieznacznie uniosła brew. W tyle głowy wciąż brzmiały jego słowa, których zapewne nie planował wypowiedzieć na głos, na przedzie górowało natomiast jego wyuzdane spojrzenie. Zrobiło jej się od tego naprawdę... Przyjemnie. Szczególnie w okolicach krzyża. Uśmiechała się więc pod nosem, może nieco nazbyt ostro, z odrobiną pikanterii. - Chyba zapomniałeś, że wciąż nazywam się Ramsey. - mruknęła z rozbawieniem. Kiedyś nosiła się bowiem głównie w ten sposób, tylko że po śmierci Jacka niekoniecznie miała sposobność i chęć się stroić. I gdyby nie ta wymowna reakcja jego ciała sprzed paru chwil, mogłaby poczuć się urażona stwierdzeniem, że wygląda "ślicznie", bo śliczne były przecież wszystkie przedstawicielki jej płci zebrane na sali. Przynajmiej jak na oko Elise, która przecież znała się na rzeczy, jeśli o kobiecy wygląd idzie, ponadto była na niego równie wyczulona co przeciętny mężczyzna. Zaśmiewając się krótko pod nosem na uroczy gest z ucałowaniem dłoni, pozwoliła by objął ją w pasie, jednocześnie opierając jasną dłoń o jego umięśniony tors w prostym geście przynależności. Szczupłe palce spoczęły na odsłoniętym skrawku rozgrzanej panującą duchotą skóry. Ot, żeby i jemu zrobiło się przyjemnie, a reszcie nie pozostawić złudzeń co do tego, z kim spędzi dzisiejszy wieczór. Kiedy już połechtała nieco męskie ego Adama, wyjrzała ponad jego bark. Katem oka dostrzegła podśmiewającą się Jacky i porozumiewawczo mrugnęła do niej grafitową powieką, nieco zaskoczona faktem, że Scotta jeszcze przy niej nie ma. Co za ochujały kretyn. Namówił Ramsey, a sam nie miał zamiaru się stawić? Już ona skopie mu za to ten twardy tyłek, niech no go tylko spotka... Z zamyślenia wyrwał ją szept Adama, który jakoś tak niespodziewanie zabrzmiał bardzo blisko jej ucha. Okręciła więc nieco ryżą głowę w jego stronę, koniuszkiem nosa nieznacznie otarłszy się o jego policzek. Poczuła naturalną, męską woń jego skóry i odruchowo na jej poharataną buźkę wstąpił bardzo leniwy, acz w pewien sposób usatysfakcjonowany uśmiech. Gdzieś w międzyczasie zauważyła bowiem, jak uciekł spojrzeniem. No no Ramsey, może jeszcze się tak nie jest z Tobą tak źle... - Tylko? - mruknęła niskim, gardłowym tonem, czując narastające rozbawienie. - Człowieku, założyłam dla Ciebie obcasy. - dorzuciła, tłumiąc szerszy uśmiech. Może kiedyś to nie byłby problem, ale teraz była pewna, że jutro będzie kicać o kulach. Od wypadku nie wyciągnęła ich przecież ani razu, ale czego Elise nie zrobi, by znów bałamucić i oszałamiać? Spokojnym, głębokim oddechem dotykała jego szyi, w czasie jak trochę z ukosa przyglądała się jego twarzy. - Oczywiście. Tylko w razie czego: mocno trzymaj. - bo to że aktualnie nie czuła bólu, wcale nie oznaczało cudownego ozdrowienia. - Prowadź, partnerze. - rzuciła szelmowsko, opuściwszy odrobinę powieki i niby to zalotnie wyglądając na niego zza wachlarzy czarnych jak smoła, długich rzęs.

      Ramsey

      Usuń
    7. [Ja też :D ]

      Z tymże Scott nie odmawiał tym dziewczynom tylko dlatego, że idea takich bali była dla niego śmieszna, ale przede wszystkim dlatego, że gdyby już miał pójść jego partnerką mogłaby tylko i wyłącznie być Jackie. Nigdy nie zaprosił jej oficjalnie. W gruncie rzeczy... on jej w ogóle nie zaprosił. Ich wspólne pojawienie się tam pozostawało w tak zwanym domyśle. Może napomknął coś w guście: Wybierasz się tam?, ale swoją kwestię potraktował raczej wymijająco. Do ostatniej chwili sam nie wiedział czy się pojawi czy nie, ale obecność Elise zobowiązywała i nie mógł pozwolić, żeby Jackie tkwiła tam sama. Na samą myśl o jakimś delikwencie dotykającym ją w tańcu coś się w nim skręcało i buzowało.
      -Ja też uważam, że powinnaś go olać za takie spóźnienie. - Mówił dużo bardziej donośnie z uśmiechem majaczącym się w kącikach jego ust. Wypchnął się nieco od ściany swoim ramieniem bardziej obracając w jej stronę.
      -Zasłużył sobie. - Właśnie kopał dołki pod samym sobą i to w pełni tego świadom. Jedno piwo nie było wystarczające aby skrzywić jego percepcję. Był jednak zbyt pewny tego, że Jackie i tak wylądowałaby w jego ramionach, a gdyby nie dobrowolnie to sam by ją zatrzymał od szukania zastępstwa.
      -To jak? Skusisz się na taniec? Czy będziesz czekać na tego dupka? - Mogła uznać to za jego wersję przeprosin, bo przecież Scott nie użyłby faktycznego słowa ‘przepraszam’. Wysunął w jej stronę dłoń w zapraszającym geście. Dopiero teraz mając chwilę aby przyjrzeć się jej twarzy, nie zawędrował bowiem niżej zatrzymując się na jej rozświetlonych oczach.

      Scott

      Usuń
    8. Nic nie mógł poradzić na to, jak się jej przyglądał. Jakby nie patrzeć najpierw niespecjalnie było wskazane, by w ogóle zauważał jak się nosiła, a później nie widział jej dwanaście miesięcy. I kiedy wrócił zdawać by się dla niego mogło, że jej wygląd wiele się nie zmienił - wciąż miała to samo ciało, tak samo kuszące wyglądem, długie rude włosy i przenikliwe spojrzenie. Nie sądził więc, że gdy zobaczy ją dzisiaj, tak zareaguje. Cóż, jak widać było - bardzo się mylił.
      Podobał mu się jej drapieżny uśmiech, towarzyszący zaczepnym gestom i pewnym siebie słowom.
      - Jak mógłbym zapomnieć. - Dziewczyna z całą pewnością zachodziła w pamięć i to nie tylko jemu - tego był pewny. W końcu każdy wiedział kim była. I jeżeli wciąż uważała, że tak wiele dziewczyn się mu przyglądało, powinna również zauważyć, ile par oczu było zwrócone na nią. Fakt, miała rację - wszystkie przedstawicielki płci pięknej były śliczne, ale Adam w ogóle nie rozglądał się na boki od kiedy weszła. Co w gruncie rzeczy było bardzo dobre, bo nie spodobałoby mu się, że Jacky tyle czasu czekała na tego zakichanego chłoptasia, jak i z całą pewnością nie polubiłby spojrzenia tegoż chłoptasia skierowanego na niego i Rudą. Na całe szczęście humor imprezy był uratowany, bo Hadaway nie widział dosłownie niczego. Scott co do jednego miał rację - Ruda miała kontrolę nad mężczyznami.
      Każdy gest który robiła w stosunku do niego był uważnie przemyślany i Adam to widział - dłoń ułożona na jego obojczykach, śmiech, otarcie policzka. Tak subtelne gesty podobały mu się chyba najbardziej. Nieco mocniej i bliżej ją przytrzymał, patrząc jej w oczy z lekkim uśmiechem. Zaśmiał się na jej słowa o obcasach. Kusiła go i prowokowała i nie zamierzał tego tak zostawić.
      Kiedy zgodziła się z nim zatańczyć, nieznacznie się odsunął, idąc tylko do krzesła po swoją marynarkę. Zarzucił ją na ramiona i z kieszeni wyciągnął krawat, zakładając go przez głowę i poprawiając. Podszedł znów do dziewczyny biorąc ją za rękę.
      - Muszę się jakoś prezentować przy takiej partnerce. - Wolno poprowadził ją na środek parkietu i ustawił się na przeciwko niej. Uśmiechnął się zawadiacko i nieznacznie ją pociągnął, obracając pod ręką i przyciągnął do siebie. - Nie martw się, nie mam zamiaru cię puścić. - Lubił to jej spojrzenie spod przymrużonych oczu, lubił generalnie całą Ramsey. Przesunął dłonią po jej plecach, układając ją na dolnej partii, po czym jeszcze raz ją obrócił, podtrzymując.

      Adam, który za obcasy jeszcze się odwdzięczy

      Usuń
    9. Nim jeszcze przyszedł jej rycerzyk zdążyła odwzajemnić spojrzenie Elise, z delikatnym uśmiechem i wzruszyć nieznacznie ramionami. To był ostatni raz jak spojrzała w ich stronę.
      Fakt, nie zaprosił jej oficjalnie. Oficjalnie to ona w ogóle nie wiedziała na czym stali, tak właściwie. Prawdę powiedziawszy chyba trochę się obawiała załatwiać coś oficjalnie. W końcu mógłby spanikować i się wycofać. Albo ona mogła, bo wcale nie była gorsza od niego w uciekaniu od zobowiązań.
      Najważniejsze było, że przyszedł. I stał tu przy niej wystrojony. Przesunęła po nim wzrokiem, zaraz jednak wracając do jego twarzy i tych lubieżnych oczu.
      - Tak, z całą pewnością. A ja się tak starałam. - Przesunęła dłońmi wzdłuż swojej sukienki. Zmrużyła nieznacznie oczka. Nie była na niego zła, zwłaszcza, gdy już stał przed nią. Zabujała nogami, kiedy poprosił ją do tańca. Podała mu swoją dłoń i zeskoczyła z parapetu, prezentując się w całej okazałości. Wyprostowała się dumnie, po czym jakby dla efektu sięgnęła na tył głowy i jednym ruchem pozbyła się koka, pozwalając by jej lekko kręcone włosy opadły na ramiona. Przeczesała je dłonią.
      - Na pewno chcesz ryzykować? To okropny zazdrośnik, jak cię ze mną zobaczy, to ja nie wiem, co ci zrobi. - Zaśmiała się i zakołysała do przodu. Ona też wiedziała, że wyląduje w jego ramionach. Wprost się nie mogła tego doczekać.


      [Pff, ja bardziej xD Spadam do pracy, bo się przez was spóźnię.]

      Jacky

      Usuń
    10. Owszem, każdy jej gest względem Adama był starannie dobrany i przemyślany. W końcu utrzymanie kontroli nad mężczyzną, który miał przecież swojego ducha, swoją wolę i swój własny rozum, nie było wcale takie dziecinnie proste. Taki mężczyzna mógł bowiem bardzo szybko wymknąć się spod jarzma, a wtedy nie działo się najciekawiej. Przynajmniej w przypadku Ramsey, która to zawsze była przez płeć brzydką zachodzona jak jakieś dzikie zwierzę, nawet za życia Jacka. Tylko, że wtedy to właśnie Jackson ich przeprędzał, ona nie musiała robić prawie nic. Jej życie było wtedy bardzo ekscytujące i wygodne zarazem. Jak ona mogła wtedy na cokolwiek narzekać? Brakowało jej tych czasów... Teraz jednak też nie było źle. Było całkiem dobrze, bo od zawsze ceniła sobie towarzystwo Adama, a już zwłaszcza teraz, bo gdyby nie on, siedziałaby pewnie w domu i chlała na umór, żeby nie myśleć o nowych komplikacjach, które owładnęły jej byt. Zamiast tego śmiała się w duszy, widząc jak brunet cofa się po marynarkę, a następnie zakłada krawat.
      - Hadaway, Ty nie potrzebujesz ani krawata, ani marynarki, żeby dobrze się przy mnie prezentować. - gdy wrócił, ponownie ulokowała spojrzenie w jego oczach, strojąc oblicze w znacznie lżejszy uśmiech. Jego słowa mimo wszystko były miłe, tak po prostu, najzwyczajniej w świecie miłe, więc nie zwróciła uwagi na to, że chwycił ją za dłoń. Ogólnie nie lubiła prowadzania się za rączkę, nigdy nie robiła tego nawet z Jackiem, ale ten jeden raz mogła przymknąć na to oko, nie chcąc przecież psuć im wspólnej chwili. Najwyżej upomni go później, o ile nie zapomni. Uśmiechając się nieznacznie na męski dotyk w okolicy krzyża, przysunęła się tak blisko, że ich ciała zaczęły nieznacznie ocierać się o siebie w tańcu. Nie miała najmniejszego problemu z przewijaniem się pod jego ręką, po prostu obciążała tę zdrową nogę, z gracją wspinając się na czubek buta. Niemniej jednak, dobrze, że ją asekurował, bo kij wie czy by się w pewnym momencie nie zapomniała i nie okręciła na uszkodzonej nodze. A wtedy gleba murowana.

      Nie było im dane długo cieszyć się wzajemną bliskością. Szybko okazało się, że po zmianach wprowadzonych przez Adama do systemu konsoli, pierwszaki odpowiedzialne za nagłośnienie nie mogły sobie poradzić. Poczuła, jak mięśnie jej partnera się napinają, więc aby go uspokoić, dłoń z jego barku przesunęła na szyję, by lekko musnąć ją kciukiem i tym samym zwrócić na siebie jego uwagę. Kiedy zajrzał w jej ślepia, błysnęła w nich łagodność, którą miał się zarazić.

      - Idź. - powiedziała miękko, bowiem to nie stanowiło dla niej żadnego problemu - Idź i nie pozabijaj ich. Poczekam na Ciebie przy szwedzkim stole. - zapewniła, ale co by mieć pewność, że mężczyzna nie zgładzi niedoświadczonych dźwiękowców, lekko wspięła się ku górze, by musnąć wargami jego policzek. Dotyk był ulotny jak muśnięcie jak motylich skrzydeł, a przecież miał przydać mu cierpliwości. May the force be with you, jak to mawiają! Kiedy Adam odszedł, Ramsey zgodnie z obietnicą skierowała się w stronę szwedzkiego stołu.

      Ramsey

      Usuń
    11. Spojrzał w jej oczy i zaśmiał się, poprawiając kołnierzyk.
      - Owszem, potrzebuję. Powiedziałbym wręcz, że i to jest za mało.
      A potem wziął ją w obroty, w rytmie muzyki i nie puszczał jej nawet na chwilę. Obserwując jak wygląda w tańcu przesuwał po niej wzrokiem od czasu do czasu, a gdy stwierdzał, że spojrzenie było zbyt śmiałe przyciągał ją do siebie i patrzył w oczy. Nic dziwnego, że przez dłuższą chwilę wcale nie widział znaków od pierwszaków, że sobie nie radzą. Dopiero kiedy któryś do niego podszedł, zwrócił na niego uwagę.
      - Hej... mógłbyś tam zajrzeć? Zapaliło się... no wiesz... i... hm... - I zawiesił się. I co? Adaś miał teraz w myślach czytać? Pięćset rzeczy tam mogło się palić. Sam nawet nie poczuł, kiedy cały się spiął. Nie po to powiedział, że się w to dziś nie miesza, żeby mu teraz przeszkadzano. Nie chciał iść i mogli sobie radzić bez niego, na miłość boską.
      Czując dłoń Rudej na szyi, zwrócił na nią wzrok i napięcie w jego ramionach nieznacznie minęło. Zacisnął zęby patrząc na nią spokojnie i skinął głową.
      - Przepraszam cię. To nie tak miało wyglądać. - Westchnął i nieznacznie odsunął się od niej. Na jej powtórne przybliżenie się znieruchomiał. Przymknął oczy, czując jej oddech na policzku i uśmiechnął się nieznacznie. - Cwaniara. - Wiedział, co robiła i było to bardzo mądre z jej strony, co jednak nie sprawiło, że przestał się irytować. Nie podobało mu się, że musiał ją zostawić i iść do kontrolki, ale to właśnie zamierzał zrobić. Obrócił ją po raz ostatni przyciągając do siebie i pochylił się tak, że ich nosy się stykały. - Wrócę. - Powiedział tylko, po czym odsunął się od niej i skłonił lekko, dziękując za taniec, po czym skierował się do kontrolki.

      Adaś

      Usuń
  3. Czy William Lancaster lubił zwracać na siebie uwagę? Zazwyczaj nie, zwłaszcza w szkole. Wyjątkiem mogły być jedynie lekcje wychowania fizycznego, gdy po udanej grze, w przypływie emocji, zdarzało mu się dać solowy popis przed resztą szatni. Jednak założenie garnituru i męczenie się w nim przez cały wieczór, nie wchodziło w grę, nawet jeżeli czerwona, choć już nieco sprana, flanelowa koszula, miałaby się wybijać na tle czarno-białych garniturów obecnych u prawie stu procent obecnych ty mężczyzn. I tak wielkim poświęceniem były, założone przez niego, czarne spodnie, o dziwo nie będące dresami oraz beżowe szelki wyciągnięte z dna szafy. W pierwszej wersji jego stój przewidywał nawet muszkę, ale ledwie wkraczając na teren szkoły, wcisnął ją do kieszeni, rezygnując z "nadmiaru" elegancji. Lekko zestresowany, ruszył w stronę sali gimnastycznej. Zawsze starał się unikać takich "bezsensownych" imprez, o ile grzeczne tańczenie w graniaku pod bacznym okiem nauczycieli, można było w ogóle określić mianem imprezy. Bacznie obserwował wszystkie mijane osoby, wypatrując blondynki w sukience zgodnej z zapowiedzią Charlie. W końcu wypatrzył znajomą i jak wypadało na prawdziwego dżentelmena, którym z pewnością nie był, powitał ją ucałowaniem dłoni, by zaraz się zaśmiać i objąć ją w pasie.
    - Cześć, Charles. I co? Bardzo tragedia? - Popatrzył na nią unosząc brew, jakby nie był pewny, czy swoim niecodziennym stylem bycia, będzie godnie spełniał swoje zadanie jako jej partner. - Jak będzie nudno, to idziesz ze mną zapalić, odmowy nie przyjmuję.

    Will

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero dzień przed balem przypomniała sobie, że coś takiego ma w ogóle miejsce. Wzięła wolne w pracy tylko po to by wybrać się do sklepu po coś do ubrania, ponieważ jej garderoba posiadała nieco innego rodzaju stroje. Krótkie bluzeczki, spodnie czy krótkie spódniczki nie nadawały się na taką uroczystość. Zwiedziła kilka sklepów i za każdym razem gdy coś mierzyła wysyłała Willowi zdjęcie oczekując jego akceptacji. W końcu wspólnymi siłami wybrali coś. Była ona w kolorze czarnym, a to nowość! Sięgała przed kolano, cały brzuch był zrobiony był jakby z drobnej siateczki, która delikatnie prześwitywała. Na ramiona miała zarzuconą swoją skórzaną kurtkę. Powolnym krokiem paląc swojego papierosa zmierzała w kierunku budynku szkoły. Widząc swojego znajomego uśmiechnęła się szerzej a niedopałek rzuciła do studzienki kanalizacyjnej. Dała mu ucałować swoją dłoń powstrzymując się od śmiechu.
      - Cześć Bambi. - powiedziała a potem dodała niższym głosem - A może przystojniaku Bambi? - poruszyła zabawnie brwiami i klepnęła go w tyłek z uznaniem niczym typowy samiec alfa. - Bez spiny, będziesz dzisiaj łamał serca kiedy ja będę starała się nie posikać ze śmiechu kiedy to nauczyciele będę próbować tańczyć electro. A co do wyjścia na papierosa...potem można ogólnie się gdzieś wyrywać. Wyczuwam nudę. - ostatnie słowa wyszeptała mu niemalże do ucha. Gdy byli już w środku skrzywiła się słysząc piosenkę. Czyli popowe gówno, spoko.

      Czarli

      Usuń
    2. - Bambi? - Skrzywił się, jednocześnie śmiejąc się z tego określenia i poczochrał jej włosy, licząc, że wkurzy się za niszczenie, z pewnością długo i starannie układanej fryzury. - Ja? Łamać serca? Niby komu? Tym biednym, wrażliwym pierwszoklasistkom z plastycznej? Nie śmiał bym zranić ich delikatnych artystycznych duszyczek! - Gdy tylko skończył swój wywód, parsknął śmiechem. Pop? Gardził, okrutnie gardził. W końcu muzyka była dla niego prawie najważniejszą rzeczą w życiu. Non omnis moriar: Nie wszystek umrę. Człowiek żyje, krótko ale jego twórczość, może przeżyć wieki. Te jednorazowe hity, może będą odgrzewane jeszcze i pięćset razy na różnych imprezach, ale Will wychodził z założenia, że komercyjność jest największą zarazą jaka dręczy wszystkie dziedziny sztuki od zarania dziejów. - Ta... chyba trzeba będzie się stąd zwijać wcześniej niż sądziłem... Co my tu w ogóle robimy? - Popatrzył na nią ze skwaszoną miną.

      Will

      Usuń
    3. - Tak, Bambi. Od dziś będziesz moim jelonkiem. Koniec kropka. - chwilę później jego dłoń znalazła się w jej włosach. Mimo, że tylko je targał poczuła to dziwne uczucie gdy ktoś łasi cię po głowie. Szybko poruszyła nią na boki udając, że przecież tego nie lubi. Całe szczęście fryzura była tylko układa jakieś dwadzieścia minut dlatego świat, ekologia, walenie i bóg wie co jeszcze na tym nie ucierpiało.
      - Oj chłoptasiu, który artystycznej duszyczki nie masz..- zaczęła lekko przeciągając jak to babeczki w starszym wieku i szturchnęła go lekko łokciem w żebra. - W końcu musisz znaleźć sobie jakąś łanię. Wiesz...rykowisko się zbliża. - po chwili wybuchnęła śmiechem i spodziewała się kąśliwego ataku na jej skromną osobę.
      Byli przed wejściem na salę gdzie wszystko się odbywało. Mieli właśnie zrobić wielkie wejście kiedy to usłyszała jego pytanie. Uniosła lekko swoją brew i zerknęła na niego jakby był nienormalny.
      - Pierw mnie zapraszasz na bal a potem się pytasz co my tu robimy? - ton jej głosu był niby oburzony ale kątem ust się uśmiechała. - Jesteśmy tu by pokazać, że nie jesteśmy takimi dziwakami. Cykną nam fotę, pokręcimy się tutaj, a dla nas potem mam fajniejsze zadanie. - poruszyła ponownie brwiami w jednoznaczny sposób. Chodziło jej oczywiście o wypad na miasto i kilka związanych z tym rzeczy ale bóg jeden wie co pomyślał sobie William.

      Czarls

      Usuń
    4. To, że zaprosił ją na bal, wcale nie oznaczało, że chciał tutaj być. Wręcz przeciwnie. Samo przesiadywanie w tych murach podczas godzin lekcyjnych było katorgą, a co dopiero marnowanie piątkowego wieczoru. Zdecydowanie bardziej wolałby marnować ten czas na dawanie koncertu na balkonie wraz ze swoją gitarą. W sumie nawet teraz mógłby zrealizować ten plan, porywając ze sobą Charlie.
      - Ta szkoła jest pełna dziwaków, a my na szczęście nie łapiemy się chyba do ścisłej czołówki. Ale dobra... Warto się poszczerzyć trochę do nauczycieli, żeby nas nie wywalili przed końcem roku ze szkoły. - Postanowił nalać im ponczu, skoro większość młodzieży rozmawiała z plastikowymi kubeczkami w dłoni. Smakując pierwszego łyku, skrzywił się nieznacznie, czując alkohol. Czyżby przewodniczący Blackborune, nie zadbał o nie wnoszenie alkoholu do szkoły? Spojrzał na farbowaną blondynkę wręczając jej kubeczek. - A to inne zadanie chcesz spełniać u mnie w mieszkaniu? Trzeba było mnie uprzedzić, posprzątałbym brudne skarpetki z podłogi. - Uśmiechnął się dumnie.

      Will

      Usuń
    5. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu. Kilka dziewczyn było tak seksownie ubranych, że sama zaczęła mieć nico sprośne myśli. Nigdy nie ukrywała, że pociągały ją obie płci jak i również tego, że kobiety w tym wypadku wychodziły na prowadzenie. Z facetami zaś było jej się lepiej dogadywać jak z kumplami lecz z nimi też czasem lubiła sobie hmm...spędzić czas. Tak, to brzmi bardzo ładnie.
      Na jego słowa skinęła tylko głową próbując wybić sobie z głowy wyobrażenie jej i tej dziewczyny w czerwonej sukience, która chwilę później całowała się z jakimś facetem. Westchnęła pod nosem, rozejrzała się, Willa dostrzegła przy stole z ponczem. Gdy wrócił wzięła od niego kubek i wcale nie zdziwiła się gdy wyczuła specyficzny smak w napoju, za którym nigdy nie przepadała.
      - Może i być u Ciebie w mieszkaniu ale wolę publicznie. - powiedziała cicho jakby właśnie spiskowali a na jej twarzy widniał zadziorny uśmieszek. - Możemy u Ciebie w domu ale tylko wtedy jeśli obiecasz, że będziemy to robić na skarpetkach a potem jedną wepchniesz mi do ust i nie będziesz pozwalał wypluć. - poruszyła w ten charakterystyczny sposób brwiami. Chwilę później ktoś przechodził obok nich i się z nimi przywitał. Rzuciła krótkie cześć by potem wzrokiem wrócić do swojego rozmówcy. - Chciałam pójść na jakieś piwo, pobawiłbyś się aparatem dzisiaj. Chciałam dzisiaj pokazać trochę cycków na ulicach. Brzmi spoko, nie? - spojrzała na niego znad kubka kiedy zbliżała go by ponownie się napić.

      Czarls

      Usuń
  4. Tego dnia los postanowił być znów dla niego nagminnie upierdliwy. Gdyby nie fakt, że dzisiejszej nocy w szkole rozgrywa się Wiosenny Bal, to Sander musiałby spać u Tylera.
    Za każdym razem powtarzał sobie, że powinien bardziej pilnować tych cholernych kluczy od domu, jednak ani razu nie przyłożył się do ów myśli ze szczerym skupieniem. I dlatego wiecznie o nich zapominał.
    Zabrawszy leżące w szufladzie biurka klucze z wisiorkiem w kształcie samochodu, pomacał się jeszcze po kieszeniach, aby upewnić się, że niczego więcej już nie potrzebuje. Nieco poddenerwowany, udał się opustoszałym korytarzem, wsłuchując się w głucho dudniącą muzykę i charakterystyczny dla ludzkiego tłumu szmer. Wyobraźnia mimowolnie nasuwała mu do głowy obrazy, które usłane były tańczącymi parami, lejącym się sokiem i masą jedzenia przygotowanego specjalnie na tę okazję.
    Kiedy Velasco miał okazję być na balu? Jakieś sześć lat temu, kiedy ciotka Martha organizowała swoje pięćdziesiąte urodziny w jednej z wiejskich świetlic. Od tamtej pory wszystkie tego typu imprezy kojarzyły mu się z tańczącymi wkoło ludźmi i niestarannie szybką muzyką, która brzmiała niczym zgrzyt widelca o talerz. Można było nazwać to urazem, jednak nie należało się dziwić komuś, kto pół nocy przesiedział opierając się o maskę czarnego Pontiaca i sącząc whisky z najlepszym przyjacielem. To był dopiero piękny widok – stare, zabłocone pickupy i rozpadające się w pół Cadillacki, kontrastujące z nienaganną czernią odrestaurowanego Pontiaca. Choć Louisiana niezaprzeczalnie miała swoje uroki, do których między innymi należeli ludzie pytający, czy czarne auto to samochód prezydenta, albo wolno stąpające po poboczu konie.
    Wróciwszy myślami do tematyki balu, szybko skojarzył go sobie ze sporą ilością owoców, na które często nachodziła go ochota. Chwilę się zastanowił nad ostatecznym pociągnięciem za klamkę, jednak czysta ciekawość i chęć złamania stereotypu, przewyższyła zarzucane z tyłu głowy negatywy.
    Niezauważalnie przedostał się do środka i zatrzymał przy jednym ze szwedzkich stołów, na którym ilość potraw powodowała nieokiełznany oczopląs. Masa słodkości, sałatek, napojów i tego czego się spodziewał – białych, świeżych winogron. Skubnąwszy kulkę, rozejrzał się po zgromadzonych, lustrując nieznacznie ich wykwintne stroje – kobiece sukienki, czy tez męskie garnitury. Spojrzawszy na siebie, przymknął oko – jeansowe spodnie, ciemnogranatowa marynarka i biały podkoszulek może nie były iście dostojne, ale nie odstawały od reszty wizytowych kreacji. Zresztą nie planował przybycia, a poddał się jedynie objęciom okazji, dzięki której mógł ocenić zabawę młodzieży.
    Na ten czas wszystko wyglądało wręcz bajecznie. Spokojne, wolne tańce i kulturalne zachowanie obecnych było godne szczerze wysokiej pochwały. Oczywiście wszystko było tylko znakomitym złudzeniem – Lysander dałby sobie rękę uciąć, że za jakieś cztery godziny rozpocznie się prawdziwa impreza, która skończy się wymiotowaniem w toalecie, podtrzymywaniem włosów i spaniem pod stołem.
    Uśmiechnąwszy się pod nosem, wrócił do skubania słodkiego winogrona. Zegarek na jego lewej ręce, wskazywał przyzwoitą godzinę – mimo to, nie zamierzał pozostać tu zbyt długo.

    Lysander Velasco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od pewnego czasu Fela, raczej unikała tłumów w szkole. Robiła tam co miała zrobić, a później znikała. Nie chciała rozmawiać z ludźmi, którzy kiedyś byli jej znajomymi, a teraz obgadywali ją za plecami (i w sumie nie tylko za plecami). Wolała w spokoju pobyć w samotności i nie musieć się nimi przejmować. Dlatego też nawet nie próbowała wkręcić się na bal, choć dawno temu marzyła o tym by w pięknej sukni kołysać się w ramionach ukochanego i bawić ze znajomymi. Teraz nie miała ani ukochanego, ani znajomych, ani sukni. Zamiast tego miała czekoladę, kino w planach i sukienkę z wyprzedaży. Może to i lepiej. Podobno bale i tak zazwyczaj rozczarowywały.
      Nie mogła się jednak powstrzymać, by przed opuszczeniem szkoły po wykonaniu swoich obowiązków, nie zajrzeć na salę, z której dobiegały dźwięki muzyki. Stanęła w drzwiach i przeleciała spojrzeniem po uczniach. Póki co wszystko wyglądało całkiem spokojnie. Kilka znajomych twarzy, pary na parkiecie, osoby podpierające ścianę. Musiała też przyznać, że samorząd się postarał, bo sala wyglądała naprawdę dobrze. W jakiś sposób zabito wiecznie obecny tutaj zapach potu, sprawiono, że miejsce tortur (przynajmniej w oczach Feli tym była sala gimnastyczna), stało się całkiem przyjemne dla oka.
      Wtedy zauważyła Lysandra. Uśmiechnęła się na jego widok, niemalże automatycznie. Pomachała mu, ale chyba jej nie zauważył. No trudno. Chciała już wyjść i wypełnić swój plan, czyli odwiedzić kino, zjeść czekoladę, a później napić się wina, jednak jakaś grupka młodzieży przypadkiem wepchnęła ją głębiej. I wtedy już Lys ją zauważył. Posłała mu więc szeroki uśmiech i podeszła nieśmiało.
      Trochę się obawiała swojej obecności na balu, nawet takiej chwilowej. Nie dość, że nie była uczennicą, o czym większość już wiedziała, to jeszcze jej strój zdecydowanie odstawał od strojów innych dziewczyn. Sukienka była lekka, luźna, pokryta jakimś szalonym wzorem. Nadawała się bardziej na piknik niż na bal. Poza tym zamiast szpilek miała trampki, a jej makijaż ograniczał się do podkreślenia rzęs i ust. Cóż, nie miała co liczyć na koronę królowej balu.
      - Cześć - przywitała się pogodnie, bo choć okoliczności nie były dla niej sprzyjające, to mężczyzna w jakiś sposób poprawiał jej humor nawet w takich sytuacjach. - Robisz za groźnego nauczyciela, który pilnuje, by nikt nie doprawił ponczu? - spytała, zerkając przelotnie na zastawiony przysmakami stół.

      Usuń
    2. Lysander nie zwracał uwagi na wszystkich, którzy go mijali, a stojąc w cieniu, nieopodal ledwo sięgającego po kraniec sali czerwonego światła, sam był kompletnie niezauważalny. Nie przyszedł na bal jako gość, stąd nie planował wysuwać się dalej niż dwa metry od szwedzkiego stołu, który obrał jako cel główny, gdzie od czasu do czasu skubał kulki bladozielonych winogron.
      Dookoła wiło się wiele osób - jednych twarze znał, innych nie kojarzył. Ewentualnie na tyle, by wiedzieć, iż w ogóle się tutaj uczą. Poza tym nie spodziewał się nikogo, kto okazałby się małą niespodzianką przy okazji odbywającej się właśnie imprezy.
      Natomiast stojąc tak z rękami splecionymi na wysokości torsu i delikatnie rozstawionymi nogami, faktycznie przypominał obraz typowego ochroniarza, który przy jego naturalnie wyprostowanej sylwetce znacznie się wyolbrzymiał. Nie miał jednak żadnych obowiązków związanych z Balem Wiosennym po tym, jak zdążył się sprawnie wymigać od nańczenia tutejszej młodzieży. Mimo silnej argumentacji Dyrekcji, zdobył się na wysoką asertywność, bo nie było mu na rękę brać odpowiedzialności za tak rozszalałe towarzystwo, które pozornie przybierało obraz miłych owieczek. A nie wyobrażał sobie słuchania wykładu na temat zasad moralnych, jakie powinno wklepywać się uczniom do głów. Poza tym, czy Velasco wyglądał na dobrego opiekuna? Raczej nie do końca, a nawet jeśli wyglądał, to z pewnością nim nie był. Szybciej sięgnąłby po szklankę whisky i wciągnął w to towarzystwo, niż rzucił komukolwiek prawidłowe pouczenie.
      Zerknąwszy na wpadający tłum, przesunął wzrokiem po twarzach, z początku nie zauważając nikogo, z kim Sander mógłby zamienić kilka słów. Jednak po chwili, gdy zweryfikował twarze raz jeszcze, zieleń jego tęczówek napotkała Felicity, a kąciki ust mimowolnie wniosły się ku górze, kształtując ciepły uśmiech. Znając nieciekawe wydarzenia z jej życia, zupełnie nie przypuszczał, że będzie w stanie się tutaj pojawić. Cieszył się, że mimo wszystko zdołała się przedrzeć przez odstraszające myśli i postawić nogi na deskach akademickiej sali gimnastycznej, która tej nocy wyglądała znakomicie.
      - Felicity... - wydobył z siebie po sekundzie, kiedy jego wzrok napotkał jej błyszczące wśród kolorowych lampeczek oczy - Nie spodziewałem się - zaznaczył lustrując ją bacznie i choć ton wypowiedzi wskoczył na niedowierzający, to wyraz twarzy pozostawał wciąż bardzo pogodny. Domyślał się, że nie przyszła tu wywijać na parkiecie, a raczej prosto z pracy, jednak wśród wystrojonych kobiet wyglądała bardzo oryginalnie i przyjemnie. Szczerze lubił jasnowłosą za tą niezwykłą naturalność, tym bardziej, że nie zależało mu na widoku kusych, obcisłych sukienek i ostrych, kocich makijaży. Lubił ją za to, że wciąż potrafiła być sobą na tle twardo ustawionego świata.
      - Wyglądasz ślicznie - przyznał z uśmiechem, skupiając wzrok na tym, jak jej twarz współgrała z rozpuszczonymi włosami.
      W swej naturze miał stety, lub niestety wrodzoną konieczność obserwowania rozmówcy, co często przypominało chamskie przyglądanie się. Sander cierpiał na całkowitą niemoc wyzbycia się swej pamięci fotograficznej, która skupiała wzrok na każdym najmniejszym calu; co choć często go irytowało, to jednakowoż pozwalało dostrzec wiele ciekawych szczegółów.
      - Ja tylko pilnuję swoich winigron - zażartował, przenosząc wzrok na tańczące pary, falujące w podmuchach wiatru sukienki i świecące się, świeżo wypastowane lakierki panów - A tak na poważnie, wpadłem na chwilę. Zapomniałem kluczy - wyjaśnił krótko, po czym znów skupił się na Feli - A co Ciebie tutaj sprowadza? - zapytał z uśmiechem i widocznym zaciekawieniem.
      Znając Felicity, zapewne przyszła tu z czystej ciekawości, tak samo jak on, nie mniej jednak, mógł kryć się za tym również inny powód.

      Lysander Velasco

      Usuń
    3. Pilnowanie młodzieży faktycznie nie pasowało do Lysandra. Fela nie wyobrażała sobie, by z surową miną upominał kogoś, że nie powinien pić alkoholu. Ale może dyrektor stwierdził, że mężczyzna przyda się gdyby doszło do jakiejś bójki? W tej kwestii chyba lepiej by mu poszło, niż nauczycielką, których było więcej na sali.
      Miała nadzieję, że półmrok sprawi, że jedyną osobą, przez którą zostanie zauważona, będzie właśnie Lysander. Gdyby dookoła było jasno, na pewno nie odważyłaby się na te kilka kroków. Tak mogła wtopić się przynajmniej częściowo w tłum.
      Czując jego spojrzenie na sobie, nieco się zarumieniła. W swoich oczach, w porównaniu z tymi wszystkimi dziewczynami wyglądała raczej mocno przeciętnie. Nie spędziła w końcu godzin na przygotowaniach, nie znalazła pięknych ciuchów, w sumie nie zrobiła ze sobą nic. Dobrze, że chociaż gdy wychodziła z domu było wystarczająco ciepło na sukienkę. Inaczej jej strój pozostawiałby jeszcze więcej do życzenia.
      - Dziękuję - odparła, choć jak zwykle trudno było jej uwierzyć w komplement. Dlatego postanowiła obrócić to w żart, bo przecież to była najlepsza taktyka. - Miałam nadzieję, że docenisz. Stroiłam się cały dzień. Suknię mam szytą na zamówienie, buty od Louboutina, a nad makijażem i fryzurą męczyłam się godzinami. Ale czego się nie robi dla balu! - obróciła się na pięcie, by mógł docenić efekt jej "całodziennych" męczarni, po czym posłała mu szeroki uśmiech.
      Jego intensywne spojrzenie wywoływało u niej pewne zawstydzenie, ale równocześnie aura jaką roztaczał pozwalała jej być sobą pomimo tego lekkiego skrępowania. Nie wiedziała dokładnie jak to robi. Gdyby ktoś inny przyglądał się jej tak jak on, pewnie uciekłaby z krzykiem.
      Zaśmiała się, usłyszawszy jego odpowiedź. Odpowiedzialną misję miał przed sobą. Gdy zaś wyjawił prawdziwy powód, pokiwała głową na znak, że rozumie.
      - Chciałam tylko zajrzeć, zobaczyć jak to wygląda. Ale mnie zauważyłeś, więc uznałam, że się przywitam - odparła, wzruszając ramionami. Nie miała żadnych ukrytych motywów, sprowadziła ją tutaj najzwyklejsza ciekawość.
      Wzięła kilka winogron i wrzuciła sobie do ust.
      - Już wiem czemu pilnujesz tylko winogron, a nie uczniów. Jesteś w tym beznadziejny - zauważyła wesoło, bo kradzież jego owoców nie sprawiła jej najmniejszego kłopotu. Jakby na udowodnienie swojej tezy wyciągnęła rękę po kolejne słodkie kuleczki.

      Usuń
    4. Nie była zachwycona faktem, że pierwszoklasiści mimo najszczerszych chęci nie potrafili sobie poradzić z nagłośnieniem we trójkę. To jasne, że potrzebny był im ktoś bardziej doświadczony, a więc potrzebny był im właśnie Adam - osobiście nie poznała lepszego dźwiękowca, a trzeba było przyznać, że niejeden taki przewinął się przez jej żywot. Co prawda tylko epizodycznie, w istocie nieznacznie, ale jednak. W końcu ktoś musiał rozkręcać te wszystkie niezdrowe, alkoholowo-narkotykowe imprezy, na których swego czasu często bywała z Jacksonem i Scottem. Tak czy siak, musiała jakoś pogodzić się z faktem, że tej nocy jej partner będzie rozdarty między nią, a stołkiem DJ'a. Nie była to do końca komfortowa sytuacja, zwłaszcza, że Elise nie do końca nawet wiedziała, co mogłaby na takim balu robić, skoro picie i taniec odpadały. Zostawało tylko okupowanie szwedzkiego stołu, no ale ile można się objadać w pojedynkę? Zwłaszcza, że Elise nigdy nie była osobą łakomą, bo do samotności zdążyła się przecież przyzwyczaić... Z tym, że gdyby miała zamiar być sama, ostatecznie nie przywlokłaby tu swojego zgrabnego tyłka. Szczęśliwy traf przesądził jednak o tym, że nie będzie skazana na odosobnienie - u celu swojej wędrówki napotkała bowiem dwie znajome, lubiane przez siebie postacie, a mianowicie Lysandra i Felę. Ostatnio nie widywała się z nimi prawie w ogóle. We własnym domu zaczęła bywać gościem, a na zajęciach z różnych powodów się nie stawiała, bądź zwyczajnie na nich przysypiała. Stąd było jej trochę niezręcznie przed własnym nauczycielem, kiedy zarówno jemu, jak i uroczej blondynce posłała uśmiech na powitanie. Nie odezwała się jednak ani słowem, kiedy stawała całkiem niedaleko pana Velasco, celem podebrania mu niewielkiej gałązki winogron. Wcale nie uważała się za lepszą, zwyczajnie nie chciała im przeszkadzać w rozmowie. Jak będą mieli lukę, to sami się przywitają, o ile będą mieć na to ochotę. Względnie prędko odwróciła się plecami w stronę stołu, opierając się o niego pośladkami. Może nie było to do końca kulturalne i nie spajało się z jej elegancką, siegającą parkietu kreacją, ale dłonie miała zajęte gronem, a z racji podkucia stóp obcasem, musiała odciążać uszkodzoną nogę najczęściej jak to tylko możliwe. Trochę zaskoczył ją fakt, że nie czuła się swobodnie, wiedząc, że Lys ma doskonały widok na ukazujący niemal całą długość jej nogi rozporek, koronkową ponczochę i odsłonięte obojczyki. Kiedyś lubiła przyciągać męskie spojrzenia. Zdawała sobie jednak sprawę, że akurat Lysandra przyzwyczaiła do zupełnie luźnego, niedbałego stroju, w którym razem z nim pochylała się nad Camaro, a nie czarnych, dopasowanych sukienek i srebrnej biżuterii. Akurat dziś zdecydowała, że będzie olśniewać i onieśmielać i akurat dziś musiała spotkać go na swojej drodze. Chyba trochę obawiała się, że weźmie ją za jedną z tych napuszonych lalek, ale uspokoiła się myślą, że po trzech latach będzie miał jej rzeczywisty obraz i nie da się zwieść temu, jak wygląda, choć w gruncie rzeczy w jej stroju nie było nic nadto wulgarnego. No, może wykluczając nagie plecy, ale czymś musiała przecież odciągnąć uwagę od doskonale widocznych blizn. Trzymając gałązkę, skubnęła jeden z owoców i wsunęła go do ust, granatowym i nieco zamyślonym spojrzeniem gubiąc się w tłumie.

      Ramsey

      Usuń
  5. Uśmiechnął się pogodnie, kiedy Felicity obróciła się wokół własnej osi i śmiało określiła powstanie dzisiejszej kreacji. Właściwie to poczuł się naprawdę rozbawiony jej dystansem do samej siebie, jak i reszty świata. Mimo, że nie miała na sobie sukni za milion dolców, to wciąż wyglądała znakomicie, a Sander nie miał jasnowłosej nic do zarzucenia - swoją drogą, chyba pierwszy raz miał okazję widzieć ją w czymkolwiek innym, aniżeli szarych spodniach i bladej bluzce.
    - Bogata inwestycja, panno Durden - roześmiał się i pokiwał głową - Myślę że oboje mamy szansę wygrać konkurs na koronę dla króla i królowej - dodał z uśmiechem. Przecież on też wyglądał dziś niemalże tak, jak każdego innego dnia, na szczęście nie miało to dla niego znaczenia - ubierał się wygodnie, a garnituru nie miał na sobie od skończenia podstawówki, zatem ten kostium kompletnie nie wchodził w grę.
    Ponadto, nie planował się ujawniać z półmroku, w związku z czym, nie czuł się też zobowiązany do wciśnięcia się w najcudowniejszą kreację świata.
    I wyszło na to, że ochroniarzem winogron był równie marnym, co nańką dla uczniów, dlatego w ramach zemsty sprzedał Feli kuksańca pod żebro i zmrużył oczęta, znuszając się do złowrogiej miny. Nie wyszła mu tak, jak planował, zatem szybko przeobraził ją w żartobliwy uśmiech, który posłał do jasnowłosej.
    - Jak mam czegokolwiek pilnować, skoro mnie całkowicie rozpraszasz? - ponownie splótł ręce na wysokości torsu i odsunął się od stołu na tyle, by Fela miała do niego utrudniony dostęp. Oczywiście wszystko w granicach żartu.
    Jednakże ni stąd, ni zowąd w zasięgu jego wzroku, jak i wzroku Felicity, pojawiła się Elise - ubrana równie wykwintnie, i zgodnie z zasadą ubioru dla balu. Sander nie miał okazji widywać jej w obcasach, czy podkreślających sylwetkę sukniach, więc chwile zajęło mu przeanalizowanie całokształtu rudowłosej.
    Odchrząknąwszy nieznacznie, dał krok w stronę Ramsey.
    - A jak Tobie smakują moje winogrona? - kiwnąwszy głową w stronę jasnych kulek, posłał jej uśmiech skąpany w żarcie. Otóż, rzeczywiście nie było ich za wiele, poza tym, pierwszą rzeczą jest to, że przyszedł tu głównie dla nich, a kolejną jest fakt, że winogrono to bezapelacyjnie jego ulubiony owoc.
    Wydawało mu się, iż wyciągnął ją z zamyślenia.
    Nie wiedział, że się tu pojawi, ale całkiem możliwe, że znalazł się ktoś, komu udało się ją wyprosić na oficjalną imprezę, zatem Lysander z góry założył, że nie przyszła sama. Właściwie miał mieszane myśli, bo z jednej strony, gdyby z kimś przyszła, to logicznie myśląc - nie siedziałaby sama, jednak z drugiej, może potrzebowała chwilę posiedzieć. Znał jakieś szczątki jej historii i był świadom, że nie powinna obciążać nogi, a obcasy temu zdecydowanie nie pomagały. Ale prawda była taka, że od tej "oficjalnej" strony jeszcze nie miał okazji jej widzieć i poznać, więc miał prawo poczuć się zaskoczony.
    Ostatecznie, skubnął od niej kulkę i wsunął ja szybko do ust.
    - Właśnie rozmawialiśmy z Felą na temat balu - objaśnił krótko, zerknąwszy na Felicity, która przystanęła obok niego w geście przyłączenia się do rozmowy - A jak Twoje wrażenia, Elise? - zapytawszy, oparł się o blat podobnie, jak Ramsey, robiąc tym samym miejsce dla Felicity. Talerze obiły się o siebie nieznośnym dźwiękiem, jednak wszystkie pozostały całe i zdrowe.

    Lysander Velasco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla niej Lys wyglądał bez zarzutu. Fakt, jego stój nie różnił się niczym od kreacji, w których już go widziała, ale zawsze doceniała jego niewymuszoną elegancję połączoną z wygodą. Także spokojnie dałaby mu koronę króla. Choć w sumie w garniturze też by go chętnie zobaczyła. Zawsze podobali się jej faceci w garniturach.
      - Nie zachęcaj mnie, bo zaraz wyciągnę cię na parkiet co by zobaczyli, że zasługujemy na te korony - mrugnęła do niego. W końcu same ich zniewalające kreacje nie wystarczyły. Musieli się również w nich pokazać, a mrok na to nie pozwalał. W sumie to naprawdę chętnie by zatańczyła z Lysem... Była ciekawa tego jak się porusza. Sama nie była wybitną tancerką, więc mogliby wyglądać dość zabawnie.
      - Ej! - krzyknęła zaskoczona i rozbawiona jego "atakiem", równocześnie śmiejąc się wesoło. Złapała się za bok, próbując zrobić zbolałą minę, by miał wyrzuty sumienia, że ją tak zranił, ale niestety jej to nie wyszło. No trudno.
      - A myślisz, że po co cię rozpraszam? Tylko dla winogron! - rzuciła z entuzjazmem, próbując z powrotem dostać się do miski z owocami. Teraz już bardziej by droczyć się z Lysem niż dla samych winogron.
      Pojawienie się Elise zauważyła z lekkim opóźnieniem. Natychmiast nieco spoważniała. Przynajmniej na tyle, by nie walczyć dłużej z Lysem o winogrona.
      - Widzisz? Jesteś beznadziejny - zauważyła na głos, przystając obok niego, gdy dostrzegła, że Elise również miała w dłoniach winogrona. Oczywiście, był beznadziejny w pilnowaniu winogron. O! W końcu znalazła w nim jakąś wadę.
      - Cześć, Elise - przywitała się, przypominając sobie o zasadach savoir-vivre.
      Choć mieszkały razem, w sumie słabo się znały. To dziwne, jak łatwo było się mijać. Wystarczyły różne plany zajęć, obowiązki, albo zamiłowanie do spędzania czasu w łóżku (to akurat zdecydowanie cecha Feli).
      Kiedy rozległ się brzdęk talerzy, syknęła cicho. Choć dźwięk wydawał się bardzo głośny, tak naprawdę chyba tylko najbliżej stojący zwrócili na niego uwagę. Pozostali byli zagłuszeni muzyką.

      Usuń
    2. - Witaj, Felu. - odezwała się w stronę jasnowlosej, nie chcąc pozostać jej dłużną. Rzeczywiście, wszedł jej w myśl. Mogła jednak być mu za to jedynie wdzięczna, bo nawet w zakamarkach własnego umysłu nie odnajdywała spokoju, a można by nawet rzec, że ostatnio przede wszystkim jej własne myśli zapędzały ją w ciasny róg, z którego nie mogła się potem wydostać, więc siedziała tam przez długie godziny, zawieszona między dziwnym być albo nie być. Cieszyła się teraz, że rozszerzone źrenice spajały się z otaczającym ich półmrokiem. Gdyby było jasno, jej mały doping natychmiast wyszedłby na jaw, a ostatnie czego było jej trzeba to łatka ćpunki. - Twoje winogrona..? Hmmm... - zamruczała nisko, gardłowo, po prostu charakterystycznie dla siebie. W końcu parę lat temu miała zostać drugą Taylor Momsen. - Nie widzę nigdzie Twojego podpisu, chyba że zdążyłeś je wcześniej dokładnie wylizać. - tu zerknęła na grona, po chwili wracając uwagą do Lysandra. Spojrzała na niego z pewnym rozbawieniem, kreując perfekcyjnie krzywy uśmiech, odzwierciedlający obrzydzenie. Do tego zmarszczyła nos i dając za wygraną, odłożyła gałązkę. Ona za winogronem aż tak nie szalała. To znaczy lubiła go, ale mogła odstąpić na rzecz truskawek, wiśni, czy innych owoców nierzadko wpisujących się w niejedną erotyczną fantazję. - Niech Cię. Mogłeś mnie przynajmniej uprzedzić. - mruknęła z niemal autentycznym wyrzutem. Aktorką była znakomitą, w końcu uczył ją tego sam Lysander. Na jego pytanie, pokiwała lekko ryżą głową, spoglądając znów na Felę i odpedzając od siebie pozór pretensji. Uśmiechnęła się znów, w pełni zwyczajnie. - Zdecydowanie wolałabym teraz siedzieć za kierownicą i ciąć autostradę z zawrotną prędkością, ale czego nie robi się w imię przyjaźni? - no właśnie? Czego nie zrobiłaby dla Scotta? Żeby sprawić, aby mógł żyć spokojnie, a nie tak jak Jack i ona? Tłumiąc westchnienie w głębi piersi, omiotła ich spojrzeniem. - Chyba nie planowaliście zostać tu na dłużej, co? - zagaiła z czystej ciekawości, a także z chęci podtrzymania rozmowy. - Przyszliście razem? - zmrużyła nieznacznie grafitowe powieki, uśmiechając się nieco szerzej, kiedy nieznacznie wychyliła ciało w stronę stołu, sięgając po wcześniej wspomnianą truskawkę i niby to przypadkiem trąciwszy Lysandra łokciem. Ach, ta taktowna i jakże obyta z ludźmi Ramsey...

      Ramsey

      Usuń
    3. Przed jego gniewem uratowało pierwszaków tylko to, że nie wezwali go bez powodu. Prawda była taka, że jeszcze chwila i cały system byłby przeciążony i w najlepszym wypadku światła i muzyka by zgasły - postawienie go od nowa mogłoby zająć z dobre czterdzieści minut. W najgorszym - mieliby tu ładny pożar.
      Siedział przy sprzęcie dobre dwadzieścia minut przerzucając kable, grzebiąc przy zasilaczu i poprawiając inne ustawienia, by zmniejszyć napór. Kiedy w końcu się z tym uporał, spojrzał tylko na swoją marynarkę wiszącą znów na krześle i opadł przy kontrolce. Obserwował chwilę salę, czy na pewno wszystko wygląda tak jak powinno, po czym zwrócił wzrok na szwedzki stół, gdzie siedziała jego partnerka. Uniósł kącik ust i kiedy obecny utwór się skończył, puścił piosenkę, którą ostatnio zarejestrował jako jej jedną z ulubionych, po czym podniósł się zza kontrolki dając chłopakom jeszcze krótkie instrukcje.
      Stanął za Ramsey, przez chwilę się jej przyglądając, po czym przeniósł wzrok na resztę osób.
      - Profesorze. - Skinął głową, następnie zerkając na Felę, którą również przywitał skinięciem.

      Adam

      Usuń
    4. Uśmiechnął się triumfalnie, kiedy Elise ostatecznie porzuciła gałązkę winogron. Choć nie były przez niego w żaden sposób naznaczone, a wszystko opierało się na żarcie, to od czasu do czasu nachodziło go na głupkowate wybryki.
      Ze słów Ramsey wywnioskował, że prawdopodobnie nie paliło jej się do wywijania na parkiecie, a zaszczyciła swą obecnością ów miejsce tylko i wyłącznie dla zasady, w związku ze wspomnianą przez nią przyjaźnią. Mimo to, nie szukał w myślach osoby, która mogłaby się mianować przyjacielem Elise, a choć podejrzewał Scotta, to przypomniało mu się, że widział go tego wieczoru w towarzystwie Jacky. Oczywiście nie powiedziane, że nie przyszli tu we trójkę – bale dwudziestego pierwszego wieku, choć kojarzone z klasą i gracją, stały się czymś na zasadzie oficjalnej imprezy - imprezy, gdzie zasada par nie była już tak wymagana. Przeczuwał jednak, że był ktoś, kto towarzyszył jej indywidualnie.
      - Tak, Felicity wysłała mi wczoraj bukiet kwiatów z zaproszeniem – uśmiechnął się żartobliwie, czując wymowne spojrzenie jasnowłosej. Lubił ją drażnić i ostatnimi czasy robił to wyjątkowo często. Powinien był się opanować – A tak na poważnie, żadne z nas nie planowało tej wizyty – odpowiedział zerkając na Felę i posyłając jej pogodny uśmiech.
      Informacja o balu dotarła do niego jakiś czas temu, jednak nie myślał o zapraszaniu kogokolwiek i obraniu towarzysza do wspólnej zabawy. Lysander unikał tego typu imprez, przynajmniej ze strony uczestnika, bo obserwacja z boku wbrew pozorom była całkiem ciekawa.
      I na jej miejscu również wolałby gonić czas na prostej autostradzie, wśród ulicznych lamp, które oświetlałyby pustą trasę – to właśnie nocne godziny najlepiej nadawały się na jazdę, przynajmniej według oceny Velasco. Niby nic nie trzymało Elizabeth na łańcuchu. Zawsze mogła zrezygnować.
      - We dwoje się trochę różnimy wyglądem od całej reszty, ale mimo że nie przyszliśmy razem na bal, to z obecnie można uznać że razem egzystujemy. A teraz nawet w trójkę, lub czwórkę – wyjaśnił, po czym napotkał wzrokiem Adama zmierzającego w ich stronę.
      Nie mylił się co do swego instynktu, zatem przeczucie okazało się iście realne. Jednak nie pomyślał, że mógłby to być Adam.
      Zlustrował go nieznacznie i skinąwszy głową na przywitanie, uniósł kącik ust ku górze. Kruczoczarny chłopak był jego uczniem na ostatnim roku akademickim. Choć Velasco nie miał okazji rozmawiać z nim prywatnie, to na lekcjach zauważał jego częste, godne pochwały przygotowanie. Nie robił mu też problemów, zatem ich stosunki były raczej neutralne i ciężkie do szczegółowego sprecyzowania.
      Przeniósłszy zielone tęczówki na Elise, uśmiechnął się lekko.
      - Całkiem dobrze wyglądacie – zauważył, kiwając delikatnie głową, gdzie ów gest potwierdzał jego wcześniejsze przemyślenia. Być może przypadkowo dobrali się strojami, ale szczerze powiedziawszy, ubrani byli profesjonalnie i klarownie.
      - Powinniśmy nosić w torbach jakieś szykowne kreacje, w razie godziny „wu” - zwrócił się do Felicity, przelotnie zerkając na jej całokształt. Jasnowłosa, tak czy siak, wpasowywała się bardziej w klimat balowy, niż obecnie Lysander.

      Lysander Velasco

      Usuń
    5. Chciała odpowiedzieć na pytanie Elisabeth, że nie, wcale nie przyszli razem, ale Sander ją wyprzedził. Jego słowa wywołały automatycznie śmiech u dziewczyny.
      - Wysłałam bukiet, a Ty i tak nie ubrałeś kolorowego krawatu, który pasowałby do mojej sukienki - odparła niby to naburmuszona. Naburmuszenie to nie wyszło jej najlepiej, bo była zbyt rozbawiona tą wizją.
      Trochę zaskoczyło ją podejście Lysa do Elise. W końcu była jego uczennicą. Z drugiej strony był młody, miał świetny charakter i bycie surowym nauczycielem nie było chyba jego broszką. Widocznie miał bardzo dobry, luźny kontakt z młodzieżą. Po krótkim namyśle, przestało więc ją to dziwić. Na pewno należał do tych fajnych nauczycieli, do których ciągnęło młodzież. Na dodatek był przystojny, więc pewnie nie jedna uczennica próbowała się do niego zbliżyć.
      Fela na bal przyszłaby, tylko mając dobry humor do zabawy. Wbrew sobie było to bez sensu. Nie dość, że psułaby humor sobie, to jeszcze swojemu partnerowi.
      Nie znała Adama, co w sumie nie było dziwne. Kojarzyła tylko ludzi z klas plastycznych oraz jednostki, z którymi zdarzyło się jej porozmawiać (a ich w ostatnim czasie było coraz mniej). Widać jednak był partnerem Elisabeth. Przywitała się więc krótkim "hej" i uśmiechem. Lys miał rację. Razem wyglądali całkiem nieźle. Tak jak powinna wyglądać typowa para na balu. Pewnie wytworzył się bardzo ładny kontrast między ich eleganckimi, dopiętymi na ostatni guzik kreacjami, a przypadkowymi strojami Valesco i jej. Dobrze, że stali w półmroku i raczej nikt nie zwracał na nich większej uwagi. Fela nie chciała jej przyciągać, zwłaszcza w szkole.
      - Człowiek uczy się na błędach. Jak tylko wrócę do domu spakuję swoje diamenty i suknie żeby już zawsze być gotową - przyznała rację Lysowi z szerokim uśmiechem na ustach. Aż dziwne, że potrafiła czuć się tak dobrze w miejscu, które wcześniej wyglądało w jej oczach jak piekło.
      - Tak w ogóle, jestem Fela - przedstawiła się chłopakowi, który do nich podszedł. Cóż, chyba wypadało. No i chciała poznać jego imię. Nie lubiła mieć do czynienia z anonimowymi postaciami. Później nie potrafiła ich skojarzyć.

      Usuń
    6. Przysłuchiwał się ich rozmowie, ale jakoś nie czuł potrzeby wtrącania się. Z Adamem bywało rożnie - raz buzia mu się nie zamykała i musiał dodać swoje trzy grosze, a czasem tylko słuchał uważnie, nie biorąc czynnego udziału w tym co się działo. Mimo wszystko najbardziej udział brał w rozmowach w cztery oczy - to tym poświęcał sto procent swojej uwagi i zaangażowania. Z nich w końcu najwięcej dało się wyczytać.
      Również przyjrzał się profesorowi. Faktycznie, nie zdarzało im się rozmawiać prywatnie, a jego zajęcia wyjątkowo lubił. Ale z tego co wiedział, większość uczniów miało do nich takie podejście. Było to naprawdę godne podziwu by bez strachu i wydawać by się mogło - nawet szczególnego dbania o to, przyciągał do siebie tyle osób.
      Kiedy dziewczyna zwróciła przestawiła mu się, zwrócił wzrok w jej stronę. Już na prawdę dawno nikomu się nie przedstawiał. Znaczy, wiedział jaka to była egocentryczna myśl, ale poważnie. Bardzo dawno. Zreflektował się zaraz i ucałował dłoń dziewczyny, co już miał wpisane w maniery od... cóż, równie dawna.
      - Adam Hadaway. - Uśmiechnął się lekko, puszczając jej dłoń, ale jeszcze chwilę patrząc w jej oczy, nim przerzucił wzrok na Rudą. Uśmiechnął się nieco szerzej.
      - Dobrze się bawisz? - Nieznacznie uniósł brwi ku gorze.

      [Generalnie chyba powinnam poczekać na odpis Ramsey o.o Dawno w grupowym nie pisałam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie, bo chciałam opublikować, a do pracy biegnę.]

      Adam

      Usuń
  6. (Pierwszy wątek grupowy, w którym biorę udział i który rzeczywiście jest wątkiem grupowym. Propsy, ludzie. :D)

    Przyszła tutaj w imię przyjaźni ze Scottem, to chyba oczywiste. Poza nim nie miała przyjaciół płci męskiej, chyba, bo nie była pewna, w jakiej kategorii mogłaby umieścić Lysandra. Z jednej strony wiedzieli o sobie niewiele, z drugiej przebywanie ze sobą było równie proste, co oddychanie. Niejasna była również sprawa z Adamem, ale to nie była odpowiednia chwila, aby roztrząsać ten temat.
    Przyszła tu, bo Scott zagroził, że jeśli nie przyjdzie - przywlecze ją tu siłą. I trzeba było mieć na uwadze, że podobne groźby padające z ust Johnsona nigdy nie były zbitką pustych słów bez pokrycia. Ziszczały się zawsze. Miała okazję sprawdzić.

    Na słowa Lysandra, zmrużyła jedną powiekę, doskonale przeczuwając, że kręci, w czym sam ją po chwili utwierdził. Zaśmiewając się ochryple pod nosem, przerzuciła na nią spojrzenie pociemniałych w lichym świetle oczu.
    - Lysander to bardzo niepokorne stworzenie. - stwierdziła w jej stronę, nie kryjąc rozbawienia. Może nie powinna publicznie zwracać się do niego i o nim po imieniu, ale przyzwyczajenia brały nad nią górę. Więcej czasu spędzała z nim bowiem na osobności, niżeli na zajęciach, a krążący we krwi lek odrobinę zacierał granicę między tym co powinna, a czego nie.
    Teoretycznie rzecz biorąc mogłaby zrezygnować, ale w praktyce to nie spajało się z jej naturą. Skoro już się pofatygowała, nie miała zamiaru się wycofać. Zarówno Scott, jak i Adam mieliby do niej o to pretensje, których nie chciałoby się jej potem wysłuchiwać. Miała dostatecznie dużo innych problemów i właśnie tutaj zamierzała się od nich oderwać.
    Nie mogła też być w stu procentach sobą. W przeciwieństwie do Feli, nie była osobą tak pogodną i przyjemną w odbierze. Rasowa Ramsey w tym miejscu mogła oznaczać tylko dwie rzeczy - nieuniknioną burdę lub rozsiewaniem wisielczego nastroju. Musiała więc utrzymać fason, złapać niesforną granicę między subtelnością a przegięciem i uformować ją tak, by grana poza wypadała naturalnie. Nie miała z tym problemu. Grała przecież całe życie przed wszystkimi. No, były dwa małe wyjątki. A mianowicie Scott i pan Velasco, ale prawdopodobnie nigdy się o tym nie dowiedzą. Przynajmniej nie od niej.
    Całkiem dobrze wyglądacie. Ośmieliłaby się rzec, że nieco lepiej, niż zasugerował to pan profesor, ale nie zamierzała się z nim o to wykłócać. Nie była do tego stopnia próżna, choć odczuła te słowa, jako że była pełnokrwistą kobietą. Ze wszystkimi jej przymiotami. Dobrymi i złymi. Well... Z większością złych. Skinęła głową w podziękowaniu.
    - Wy również. - odparła. Nie była to tylko pusta grzeczność, bowiem zdaniem Elizabeth dobrze wyglądające osoby wcale nie potrzebowały wyszukanych ubrań, żeby czarować aparycją. Zarówno Lys, jak i Fela, byli takimi osobami. Szczególnie Fela, której Elise lubiła się czasem ukradkiem poprzyglądać, a czego nigdy by jej nie powiedziała, żeby biedaczki nie spłoszyć. Zauważyła bowiem, że jasnowłosa odnosi się do niej ostrożnie i z dystansem. Zupełnie, jakby się jej obawiała. Ramsey kiedyś była pewna, że nie trzeba się jej obawiać. Teraz nie była już tego taka pewna.
    Widząc, jak Adam wita się z Felą, uśmiechnęła się wąsko. Hadaway uwielbiał zachwycać kobiety, miał to chyba wpisane w DNA, czy coś.
    Dopiero teraz ugryzła pochwyconą wcześniej truskawkę, po chwili różowym językiem zebrawszy z miękkich warg jej słodki sok. Jednocześnie spojrzała w oczy Adamowi, ciekawa co by się stało, gdyby odpowiedziała, że impreza jest godna pożałowania. Wcale nie była, ale gdyby...?
    - Nie jest źle. - odparła, tylko odrobinkę pragnąc wejść mu na ambicję. Wsunęła do ust pozostałość owocu, trochę wyzywająco, a trochę nonszalancko.

    Ramsey

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Popieram i gratuluję wszystkim nam tutaj obecnym! :D)

      Zwrócił uwagę na gest Adama, który faktycznie w dobie „luźnego” świata, należał do tych bardziej wyszukanych i zapomnianych. Zastanawiał się tylko, czy zachowywał go na takie specjalne okazje, czy był to już jego „gest rozpoznawczy”. Ale z pewnością był to ruch, którego Felicity się nie spodziewała, toteż Sander od razu przyjrzał się jej reakcji i skwitował ich zapoznanie krótkim uśmiechem.
      Miał identyczny problem z umiejscowieniem w odpowiedniej kategorii Elise. Rzeczywiście, kiedy przebywał w jej towarzystwie, podczas chociażby naprawy Camaro, nie potrzebowali słów, aby się zrozumieć. Było to coś, czego Sander długo nie doświadczył i cecha, która pozostanie u boku Ramsey możliwe, iż na wieczność. Jednak cały czas nie był w stanie określić, kim ta dwójka dla siebie była. A jeśli chciała mówić mu po imieniu, nie miał nic przeciwko – zresztą, dziwnie byłoby, gdyby ot tak zaczęła zwracać się do niego „per pan”.
      Usłyszawszy z ust Ramsey krótkie określenie na swój temat, żachnął się nieznacznie, zerkając automatycznie na Felicity, czy ona również powieli ów stwierdzenie. Wyczuł w nim delikatny sarkazm, ale przecież nie był aż tak hardy, jak mogło się wydawać. Od czasu do czasu faktycznie nie liczył się z ilością i jakością własnych słów, ale z natury do odpowiedniej sytuacji zwykł stosować odpowiedni słownik. Wsunąwszy kulkę winogron do ust, przeniósł wzrok ponownie na Elise.
      - Powiedziała równie zdyscyplinowana Elizabeth – odwdzięczył się, wyginając usta w delikatnym uśmiechu i ściągając usta by wyzbyć się cisnącego na nie śmiechu. Tyle, że tutaj nie było żadnego ukrytego znaczenia i chyba sama Elise także nie byłaby wstanie nazwać się spokojną, czy też uległą. A jeśli grała to musiałby przyznać, że robiła to perfekcyjnie, choć Lysander osobiście popierał bycie stu procentowym sobą.
      Samo Wy również , zabrzmiało w ustach Ramsey jakoś dziwnie łagodnie, zupełnie inaczej niż wyglądały ich rozmowy w półciemnym garażu – całkiem możliwe, że była to demonstracja jej możliwości aktorskich, a w głębi duszy kotłowały się zupełnie inne słowa.
      Nie rozważał tego zbytnio, nie znał jej na tyle by móc ze spokojem stwierdzić, iż chciała powiedzieć coś zupełnie innego.
      O stosunkach Felicity z Elizabeth za wiele nie wiedział, bo ani jedna, ani druga nie zechciała mu jeszcze o tym wspomnieć. Nie wyglądały jednak na najlepsze przyjaciółki, przez co Sander wyczuł tutaj luźną znajomość w stylu: „cześć” i „pa”. Domyślał się, że relacja dziewcząt kończyła się na wspólnym miejscu zamieszkania, a to, czy Elise czuła się źle z wiedzą, że Fela udawała uczennicę, pozostawało wciąż wielką tajemnicą. I czy w ogóle za sobą przepadały. Choć zdawał sobie sprawę, że nie musiał o tym wiedzieć, a ciekawość – pierwszy stopień do piekła.
      - A Ty jak się bawisz? - przeniósł wzrok na Felę, po czym podsunął jej winogrono. Oboje przecież lubili je w równym stopniu, a Velasco nie chciał zostać okrzyknięty samolubem – co mogło się zdarzyć.
      - Swoją drogą, jakie macie plany na resztę dnia? - zapytał wszystkich zgromadzonych, zerkając przelotnie po skrytych w półmroku twarzach.

      Lysander Velasco

      Usuń
    2. Gdy Adam zbliżył jej dłoń do swoich ust, na początku zrobiła minę mówiącą "eeee... co ty człowieku odwalasz?". Po chwili jednak szok ustąpił i doceniła staromodny gest uśmiechem oraz lekkim rumieńcem. Nie była przyzwyczajona do kontaktu fizycznego z innymi ludźmi, więc nie do końca była pewna jak zareagować. W głownie równocześnie powtórzyła imię chłopaka i przyjrzała się jego twarzy, by zakodować te dane.
      Na słowa Elisabeth również zareagowała lekkim zdziwieniem. Spojrzała najpierw na dziewczynę, później na Lysa i uniosła lekko brew. Jak dla niej Lys wyglądał groźniej niż był w rzeczywistości. W rzeczywistości był potulny jak baranek. Wydziarany baranek. Dobra, to może była przesada. Miał swoje zdanie i potrafił go bronić, ale równocześnie potrafił przyznać się do błędu. Był po prostu facetem, który trzymał się swoich zasad. Ale może znała tylko jego ułożoną stronę?
      Z kolei za komplement podziękowała jedynie uśmiechem, uznając go za zwykłą grzeczność, bo nie uważała, by jej wygląd zasługiwał dziś na pochwałę. Nie znała Elise na tyle by wiedzieć na ile szczere są jej słowa. Bo faktycznie nieco się jej obawiała. A raczej - wolała utrzymywać dystans. Jej współlokatorka była dość specyficzną osobą, a Fela nie potrafiła przy takich zachowywać się swobodnie. Brakowało jej do tego pewności siebie. Lęk był irracjonalny, jednak zawsze pojawiał się u Felicity w otoczeniu nowych lub słabo znanych osób. Charakter tych osób albo nasilał to uczucie, albo sprawiał, że znikało.
      Kiedy Lys podetknął jej miskę z winogronami, wybrała te ziarenka, które już zdążyły opaść z gałązek i wpakowała je sobie do ust. Równocześnie przemyślała odpowiedź na pytanie mężczyzny.
      - Lepiej niż podejrzewałam - stwierdziła w końcu. Fakt, że podejrzewała, że w ogóle nie będzie bawić się na tym balu zdecydowanie pomagał. Ale naprawdę było całkiem nieźle. Miła rozmowa i jedzenie - na co tu narzekać?
      Wtedy usłyszała jak ktoś wypowiada jej imię. Rozejrzała się zaskoczona i zobaczyła Jima - kolegę z klasy plastycznej, z którym całkiem nieźle się dogadywała. Był jedną z tych osób, które się od niej nie odwróciły. Trochę głupio jej było, że nieco go od siebie odsunęła po całej aferze, jednak widać nie żywił do niej urazy, bo uśmiechał się szeroko. Przywitała się z entuzjazmem i przeprosiła swoich aktualnych rozmówców. Skoro już na siebie wpadli, to mogli porozmawiać, zwłaszcza, że tak dawno tego nie robili.
      Padło kilka typowych zdań, typu tłumaczenie dlaczego w ogóle jest na balu. Jakieś tam żarty, a później propozycja tańca. Fela zawahała się, bo nie była pewna, czy powinna mieszać się z tłumem, ale ostatecznie uznała, że skoro już i tak została wciągnięta na ten bal to co jej szkodzi? Gdy przechodzili na parkiet, dziewczyna posłała jeszcze Lysowi śmieszny uśmiech, bo akurat złapała jego spojrzenie. Później zaczęła kołysać się w rytm muzyki, która pozwalała na taniec w parze, ale równocześnie nie wymagała zbytniego klejenia się do siebie. W sumie było to dość zabawne, bo Jim był nawet gorszym tancerzem od niej, co wywoływało u niej od czasu do czasu salwy śmiechu.

      Usuń
    3. (Teraz kolej Adama, ale autorki jeszcze trochę nie będzie przy kompie, więc pozwolę sobie wypchnąć ją z kolejki. Tak, ja też Cię kocham.)

      Elise nie znała przeszłości Lysandra, jednak jako osoba polegająca na instynkach zawsze wyczuwała swoich. Do tej pory nikomu nie udało się określić, jakim cudem Elise tak dobrze obnaża cudze wnętrza, jednocześnie skutecznie blokując dostęp do swojego. Jej postępowanie było być może spowodowane tym, że próba zagłębienia się w ciemne zakamarki jej egzystencji nie mogła poskutkować niczym dobrym. Zwłaszcza, jeśli druga osoba była przez Elizabeth lubiana, a nie było tajemnicą, że nie każdy potrafił się wkupić w łaski Ramsey. Doskonałym przykładem byli choćby Ci wszyscy faceci, których odprawiła z wilczym biletem pod postacią sinego lima pod okiem, czy też na policzku. Co ciekawe, faceci nigdy nie wstydzili się przyznać, że śliwę nabiła im właśnie Elizabeth. Być może dlatego, że w pewnym stopniu traktowali Rudą jako równą sobie.
      Słysząc obcy głos nawołujący imię Felicity, nie zdążyła nawet zareagować na zabawnie ściśnięte usta Lysandra. Oczywiście, że nie była spokojna i poukładana. Była zupełnym przeciwieństwem tych dwóch cech. Równie nieprzewidziana co pogoda na upalnym Równiku, którym co jakiś czas szarpały gwałtowne ulewy.
      -Ja chyba nie mam nic w planach. - chyba, bo skąd mogła wiedzieć, co uknuł sobie w lowie jej partner? Uśmiechnęła się, widząc, że jasnowłosne dziewczę poszło zatańczyć, jak się okazuje, z dobrym znajomym. Fakt, że Fela miała takich znajomych niezmiernie cieszył Elizabeth, bo ognistowłosa mimo, że w domu bywała rzadko, z reguły widywała Felę w rozciągniętych dresach, w drodze z i do pokoju, w którym szczelnie się zamykała. A Ramsey wcale nie była taka straszna jak wygląda i w jakiś sposób chciałaby się do niej zbliżyć, pomóc, gdyby tylko panna Durden jej na to pozwoliła. Bo z drugiej strony, Elise w wysublimowanym i dyskretnym zbliżaniu się była iście beznadziejna, a czuła że próba podejścia bezpośredniego mogłaby wystraszyć jej współlokatorkę. Siłą rzeczy przyglądała się, jak ciało Feli prezentuje się w tańcu, oceniając i ocierając się zmysłami o każdą krzywiznę jej drobnej postury.
      Nie trwało to długo, jako że przed oczami stanął jej obraz siebie i Jacka. Choć z pozoru nie można było ich o to podejrzewać, oboje doskonale dopełniali się na parkiecie, doprawiając każdy taniec odrobiną pikantnej zmysłowości. Za każdym razem było w tym coś zwierzęcego, jakaś niewypowiedziana rywalizacja między dominującym mężczyzną i niechętnie uginającą się pod nim kobietą. Wyglądem również nie pozostawiali nic do życzenia, a Jackson doskonale zdając sobie sprawę ze swojego seksapilu, nierzadko zrzucał w tańcu krawat i marynarkę, co sprawiało, że większość dziewcząt obserwujących taneczne zmagania tej nieszablonowej pary, najzwyczajniej miękła w kolanach, łącznie z Ramsey, która skutecznie rozproszona takim nieczystym zagraniem - dawała za wygraną, pozwalając mu się prowadzić choćby i prosto w bramy piekielne.
      Nawet nie zauważyła, kiedy język znów przemknął po wargach, którę chwilę potem zagryzła w reakcji na te jakże rozkoszne wspomnienia. Odruchowo rozejrzała się za Adamem, ale ten znów pofatygował cztery litery do konsoli, na co Ramsey zareagowała ciężkim westchnieniem. Wynagrodzisz mi to później, Hadaway. Nie myśl sobie, że będę tu tak ciągle stać i na Ciebie czekać. Bo Elise nigdy nie czekała na mężczyzn. Zrobiła to dziś raz i wystarczy.
      Zostali z Lysem pozostawieni sami sobie, co w połączeniu z butnym nastrojem Elise i dopingującym specyfikiem pulsującym jej w żyłach nie było do końca bezpieczne. Z resztą, czy jakakolwiek relacja z nią mogła być w pełni bezpieczna?
      Odbiła od stołu, po raz kolejny wygładzając aksamitny materiał sukni opinający łuk jej bioder i najzwyczajniej w świecie podeszła do Lysandra, zaglądając mu w oczy. Przystając przed nim, rzucała mu niewerbalne wyznanie, kiedy mało subtelnym ruchem wyciągnęła ku niemu dłoń o jasnych, trupiokościstych palcach, zakończonych paznokciami puszczonymi w szpic.

      Usuń
    4. - Zapraszam. - mruknęła gardłowo, z felerną iskrą pobłyskująca gdzieś na dnie jej bezdusznych, szerokich źrenic.
      Bo przecież niezależne, silne kobiety nie polegają na intuicji mężczyzn, tylko biorą sprawy w swoje ręce.

      Ramsey

      Usuń
    5. Mało kto wiedział coś o jego przeszłości, ze względu na to, iż nie rozgłaszał jej jako dobrej nowiny. Nie czuł potrzeby wzniecania starych problemów na światło życia teraźniejszego. Jeżeli wkraczał na ów temat, opisywał go jako naturalną kolej rzeczy, przedstawiając tym samym w bardziej pozytywnym obrazie, niż wszystko realnie niegdyś wyglądało. Choć dzięki tamtym wydarzeniom zyskał wiele.
      Niespodziewanie wyrwał go z kontekstu głos Jima, którego kojarzył ze szkolnych korytarzy. Prawdopodobnie to jemu należało gratulować za świetnie przygotowaną salę, bo z tego co zdążył zaobserwować, jako ucznia klasy plastycznej, często widywał jego nazwisko na ściennych wystawach poświęconych pracom najlepszych. I nawet zrobiło mu się miło, że nadarzyła się dobra okazja dla Feli na wyluzowanie – zaproszenie do tańca z pewnością sprawi, że polepszy się jej nastrój, a cała nagonka na wyjawiony sekret zniknie. Właściwie to zastanawiał się, dlaczego sam tego nie zrobił, ale najwyraźniej bywał za mało spostrzegawczy, za co przeklnął się w myślach. Nie wiedział zresztą, czy Felicity w ogóle ma ochotę na fruwanie w rytmie muzyki – on z pewnością nie widział się w roli tancerza, albo zwyczajnie się od niego odzwyczaił. Za małolata zdarzało mu się wyginać tu i ówdzie.
      Możliwe, że był całkiem dobrym partnerem do bujania się w prawo i w lewo, lub do ewentualnego szybkiego podskakiwania – ale to było dawno temu, kiedy ukończył balem ostatnią szkołę podstawówki. Wtedy faktycznie miał do tego dryg, teraz natomiast zastanawiał się, czy cokolwiek z tego jeszcze pamięta. Nie mniej jednak, mógł pochwalić się jednorazowym otwarciem balu, na którym tańczył z niższą od siebie o niespełna sześć centymetrów dyrektorką, która nadrabiała wysokimi obcasami naturalnie niski wzrost. Warto zaznaczyć, że oprócz prostego tańca wolnego, do całej choreografii zaliczał się „two-step” - typowy taniec dla Teksasu i okolic południowych stanów Ameryki, oraz styl „catalan” - typowo kowbojski, charakterystyczny step.
      Swoją drogą, Velasco miał sentyment do tamtejszej muzyki i bardzo często wracał wspomnieniami do starszych nagrań muzyki country, czy tez southern rocka.
      Wyrwawszy się z zamyślenia, tak jak Elise, zawiesił wzrok na tańczącej przy Jimie Felicity. Mimowolnie uśmiechał się pod nosem, widząc jej falującą sukienkę i rozlewające na delikatnych ramionach, proste włosy. W świetle kolorowych lampek, wyglądała niczym księżniczka – delikatna, zwiewna sukienka i idealnie wpasowujące się w całokształt trampki. Nie rozumiał dlaczego panna Durden tak często chowała się w cieniu. Mając tak delikatną, naturalną urodę i pogodne nastawienie, powinna była zarażać nim dookoła.
      W sumie, jako przypadkowy towarzysz Felicity, powinien stać teraz na miejscu Jima – może nie tyle co stać, bo wyginać się do rytmu skocznej muzyki, ale powinien. Zlustrował go dokładnie badawczym spojrzeniem, wyłapując wszelakie celowe chwyty, które w pewien sposób go rozstrajały. Ale nim zdążył właściwie cokolwiek dopowiedzieć w myślach, zauważył stojącą przed nim Elise, która zaskoczyła go swym zamierzonym ruchem. Automatycznie wyprostował plecy i omiótł ją spojrzeniem od stóp do głów, kwitując je iście szarmanckim uśmiechem. Nawet nie zdążył się zorientować, kiedy Adam zniknął z pola widzenia. Skojarzył to jednak z faktem zmiany muzyki.
      - Nie sądziłem, że tańczysz, Elizabeth – zdziwił się, nie opuszczając kącików ust ani na chwilę.
      Ostatecznie podjął się próby „zdobycia parkietu” i wstąpił nań wraz z Ramsey, gdzie tuż obok wirowała Felicity wraz z Jimem, który zwrócili uwagę na ich niespodziewany ruch. Muzyka była naprawdę skoczna, ale prostym rytmem na dwa wzbudziła niemalże wszystkie dusze do porywczego tańca. Nawet Velasco i Ramsey.
      Zwróciwszy się do tańczących obok znajomych, Sander odparł żartobliwie – Wchodzicie w wiejskie kółeczko? - zażartował, przypominając sobie pięćdziesiąte urodziny ciotki Marthy. To właśnie sześć lat temu postanowił nigdy więcej nie stanąć na żaden parkiet.
      Aż do teraz.


      Lysander Velasco

      Usuń
    6. Jim rzeczywiście był świetnym człowiekiem - był miły, pomocny, dobry, a przede wszystkim diabelnie utalentowany, choć nie obnosił się z tym. Za to właśnie go lubiła. Nie był zmanierowany, pozostawał wierny swojej sztuce, ale również bardzo chętnie wysłuchiwał krytyki i w kolejnych jego pracach widać było, że cały czas się uczy. Należał do bardzo nielicznego grona osób, których darzyła szczerą sympatią i którym pozwoliła poznać się choć w części. Naprawdę trudno było pozyskać jej zaufanie. Nawet jeśli wydawała się taka otwarta i wesoła, to nie dopuszczała prawie nikogo do siebie.
      Bawiąc się z chłopakiem, co jakiś czas zerkała na swoich poprzednich rozmówców. Przelotnie, bo chaotyczne ruchy i wirowanie nie pozwalały jej na skupienie się na jednym punkcie. Dodatkowo Jim ją rozpraszał. Musiała przyznać, że bawiła się bardzo dobrze. Śmieszyło ją to cała gibanie się w rytm muzyki oraz wirowanie wokół własnej osi.
      W pewnym momencie okolice szwedzkiego stołu opustoszały (a właściwie zniknęła trójka osób, która interesowała Felę, bo dookoła wciąż kręcili się ludzie). Zaskoczona rozejrzała się, by po chwili odnaleźć Elise i Lysa kierujących się w stronę parkietu. Przez chwilę żałowała, że nie spełniła swojej wcześniejszej groźby i nie wyciągnęła pana Valesco od razu na parkiet. Wciąż była ciekawa jego zdolności tanecznych. Ale z drugiej strony z Jimem też bawiło się całkiem nieźle. Jeszcze jej nie nadepnął, a to duży plus. No i chyba była staromodna. Jakoś nie potrafiła prosić facetów o taniec. To oni musieli ją zaciągnąć na parkiet. Chyba głównie dlatego, że była na to zbyt nieśmiała.
      Nagle dobiegł do niej znajomy głos. Niepewna tego co usłyszała, zerknęła na Lysandra jak na wariata. Była pewna, że się przesłyszała, jednak jego pełna rozbawienia mina wskazywała na to, że naprawdę rzucił taką propozycję. A Feli nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nawet jeśli to był tylko żart, to trudno. Za chwilę Sander dowie się, że nie warto żartować przy Feli (co z tego, że robili to całą ich znajomość)!
      - Sam tego chciałeś - rzuciła w jego kierunku. Posłała Jimowi wesoły uśmiech, zachęcając go do tańca. W końcu mógł mieć pewne obawy: taniec z nauczycielem i nieznaną mu dziewczyną, nie były najbardziej komfortową sytuacją dla dość spokojnej osoby. Pociągnęła go bliżej pary. Zanim jednak zaczęła szaleć, stanęła bez ruchu, by wsłuchać się w muzykę. Jakby w ogóle miała jakiekolwiek szanse trafić w rytm ze swoim kompletnym brakiem słuchu... Po chwili zaczęła podskakiwać i machać rękami jakby planowała wywołać deszcz, a nie kogokolwiek olśnić finezją swoich ruchów. Równocześnie rzuciła też Lysowi wyzywające spojrzenie - skoro to zaproponował również musiał się wykazać. A gdy kilkanaście sekund później muzyka zwolniła, co zrobiła Fela? Oczywiście! Taniec robota!

      Usuń
    7. Zauważył, że jego gest względem dziewczyny skupił dużą uwagę zebranych, ale nie miał na to za wiele wpływu - to nie należało do zagrywek. Kobiety po prostu wypadało tak traktować i była to dla niego oczywistość. Wiadomym było, że nie całował ich w dłonie przy każdym spotkaniu, ale zapoznawanie się jak i pewne okoliczności niosły za sobą konkretne zachowania. Zresztą to zawsze wiązało się z miłą dla oka reakcją, jak chociażby w tym przypadku. Dziewczyna miała w sobie wiele uroku.
      Słysząc odpowiedź swojej partnerki na pytanie profesora uśmiechnął się zadziornie.
      - Myślę, że jednak jakieś masz. - Użył tego typowego tonu, który nie sugerował, że nie liczy się z jej opinią, tylko po prostu ma niespodziankę. Zresztą ona musiała się tego domyślać. Znała go. On zawsze jeżeli się za coś zabierał to poświęcał tej czynności sto dwadzieścia procent. A jak nie, to nie zabierał się wcale. A kiedy mu przeszkadzano w tym, jak chociażby robiły to dziś pierwszaki, to tylko irytował się.
      A skoro już o nich mowa,to znów coś mu zaczęli pokazywać. Po za tym ta muzyka, którą puszczali... Musieli wziąć złą płytę. Zacisnął pięść i dopiero głos Rudej trochę go otrzeźwił.
      - Tak? - przyjrzał się jej chcąc ocenić, czy mówi poważnie z tym, że źle się bawi, czy jednak po prostu się z nim drażni. A musiał przyznać, że jeżeli to drugie, to świetnie jej szło, bo wręcz zaschło mu w gardle. Oczywiście nie mógłby przy tym wszystkim stracić fasonu. - W takim razie będę musiał coś z tym zrobić zaraz jak wrócę. - Przesunął dłonią po jej plecach. Przyjrzał się jej, ale chyba właśnie bujała w obłokach. Uniósł kącik ust w zadowoleniu, nie chcąc jej wyciągać z tego stanu. Zresztą chyba nawet wiedział o kim myślała. Cóż, to nie było trudne. Odsunął się więc i zaczął zawracać na kontrolkę. Po drodze minął Felę, kiwając jej głową, po czym usiadł na swoim miejscu.
      Po mniej niż pięciu minutach był już gotowy by wracać. Rozejrzał się, ale nie zobaczył Ramsey tam gdzie była ostatnio. Podobnie zresztą co i profesora. Dopiero chwilę później znalazł ją na parkiecie. Przyglądał się chwilę, po czym oderwał wzrok i uniósł do góry kącik ust i spuszczając wzrok. To dobrze, że dobrze się bawiła. Usiadł wygodniej przy konsoli, po czym zaczął mieszać kawałki, łączyć utwory. Podniósł się i przyłożył słuchawkę do ucha i przytrzymał ramieniem, bawiąc się z oświetleniem i głośnością. Co chwila zmienił głośność basów, patrząc jak przy szczycie tego, aż cała podłoga dygotała. Wyciągnął z kieszeni swoje dwie mp3 i podłączył je zamiast płyt, wprowadzając na salę nowe bicie. Szybsze, mieszając dwa utwory na raz, precyzyjnie w odpowiednim momencie nakładając je na siebie.

      Adam

      Usuń
    8. Ku jego zaskoczeniu, Felicity wraz z Jimem podłapali temat „wiejskiego kółeczka” i wpakowali się w towarzystwo Elise i Lysandra z wielkim rozmachem. A prawda była taka, że nie spodziewał się, iż jasnowłosa zdobędzie się na tyle energii – ku pozytywnemu zaskoczeniu, mimowolnie jego twarz ubrała się w szeroki uśmiech.
      W związku z zaprzepaszczoną w niedalekiej przeszłości okazją, Sander podjął próbę tego szalonego walczyka, przy którym podłoga drżała niekontrolowanie. I choć reszta ich grupy niekoniecznie widziała ten taniec, Velasco próbował się jakkolwiek do niego ustatkować, próbując tworzyć równie dziwne figury, co Felicity.
      Wszystko wyglądało zabawnie i przypominało łamiących się w pół ludzi – na szczęście muzyka szybko zwolniła, zapewne za sprawą Adama, dzięki czemu atmosfera jak i ruchy tej dwójki znacznie przycichły. Przechwyciwszy pałeczkę, objął Felicity w tali i zbliżył na niewielką odległość, szepcząc przy okazji do ucha, aby dała mu się poprowadzić, a z pewnością nie stanie jej na nogę.
      Skoro Fela miała ochotę na taniec, to Lysander był w stanie ów oczekiwanie spełnić – może nie piekielnie dobrze, jak prawowity tancerz, ale na tyle, by przypomnieć sobie o ówczesnych umiejętnościach, które niegdyś wypłynęły podczas szkolnego balu.
      Przesunął subtelnie palcami po jej ramieniu i chwyciwszy prawą dłoń jasnowłosej, uniósł delikatnie ku górze, aby mogła zrobić delikatny i zarazem pełny obrót wokół własnej osi, jako gest witający i zarówno zapraszający do wspólnej podróży po parkiecie. Szybkim ruchem przyciągnął ją po raz kolejny do siebie w taki sposób, że ich ciała stykały się od kolan aż po sam mostek. Była to prawidłowa pozycja do walca angielskiego – mimo że nie będą go teraz tańczyć, to pozycja ta pozwalała na swobodne kontrolowanie partnerki. Powoli skierował figury ich tańca po ukośnej linii prostej, przeciwnie do ruchów wskazówek zegara i opierając się na dalszych zasadach walca, płynnie przesuwał się wraz z Felą po drewnianym parkiecie sali gimnastycznej. Wypuściwszy ją z ramion, pozwolił na zwinięcie się jasnowłosej po jej lewej dłoni i wysunięcie z delikatnym obrotem wokół własnej osi. Jej suknia falowała raz w lewą, raz w prawą stronę, a włosy choć rozpuszczone na szczęście nie trafiały znacząco w oczy.
      Schwytawszy ją po raz kolejny, powrócił do spokojnego pływania po skośnych liniach, a gdy muzyka dobiegała ku końcowi, obrócił ją raz jeszcze i skłonił się delikatnie w geście podziękowania.
      - Okej, nadrobiłem sześć lat tańców – stwierdził po chwili żartobliwie, poprawiając zagięty mankiet rękawa marynarki i rozejrzał się za Elise i Jimem, którzy przez chwilę mu umknęli. Zauważywszy ich ostatecznie tuż obok, uśmiechnął się i skierował w stronę szwedzkiego stołu, na którym gościły również wszelkiego dobrobytu napoje. Uznał, że przyzna mu się trochę chłodnego płynu – wyszedł z wprawy i wcale się z tym nie krył.
      Sięgnąwszy po szklanki, nalał odpowiednią ilość soku pomarańczowego w cztery, wąskie szkła i zanurzył usta w nieco kwaskowatym smaku napoju.
      - Tego zupełnie nie miałem w planach – zerknął na Felę z lekkim uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na Elise i wysunąwszy dla niej krzesło, skinął głową by usiadła. Znał jej problem z bolącą nogą, której nie powinna była obciążać.
      - Jak dla mnie, na dziś wystarczy – powiedział, opierając się o stół tak, jak wcześniej. W sumie to zrobiło mu się dość ciepło i nawet chętnie by się przewietrzył.

      Lysander Velasco

      Usuń
  7. Tego się nie spodziewała. Po prostu się nie spodziewała. I nie wiedziała co zaskoczyło ją bardziej - szalone pląsy Feli, czy reakcja Lysandra, który chyba kompletnie zapomniał, z kim powinien tańczyć. Nie dało się ukryć, że był to naprawdę solidny cios w kobiecą dumę Ramsey, która zdecydowanie nie przywykła do takiego traktowania. Po wypadku próbowała funkcjonować jak dawniej, wmawiając sobie, że przecież nic się nie zmieniło. Nic, poza tymi szpetnymi śladami na jej skórze. Najwidoczniej się pomyliła. Czując się w pewnym sensie dotknięta i upokorzona, nabrała ochoty, by natychmiast wyjść, czego jednak nie zrobiła. Jeszcze tego brakowało, żeby ktokolwiek poznał po niej, że poczuła złość. W pewnym sensie pomógł również Jim, który był chyba równie zdezorientowany co ona i na ten czas, kiedy Velasco i panna Durden wywijali na parkiecie, rozsądnie postanowił zająć ją tańcem, za co oczywiście była mu cholernie wdzięczna. W przeciwnym razie stałaby jak ten kołek i bezproduktywnie przyglądałaby się zaistniałej sytuacji, co tylko zaostrzyłoby w niej negatywne emocje, które nigdy nie powinny w niej zaistnieć. Z Jimem poruszali się bardzo spokojnie, może dlatego, że była między nimi pewna wyrwa w kwestii umiejętności tanecznych. Fakt, że oboje kompletnie się nie znali też zrobił swoje. Ramsey nie miała jednak zamiaru narzekać, bo te opanowane, schematyczne kroki nieznacznie pchnęły ją w stronę opanowania. Była cholernie wyczulona na punkcie wzajemnego szacunku, ale nie była też typem kobiety, która przez takie rzeczy odstawia jakieś chore szopki. To był jego indywidualny wybór, z którym musiała się pogodzić i może przyszłoby jej to łatwiej, gdyby to nie ona zrobiła ten pierwszy krok w jednym, konkretnym celu. Trudno, najwyżej dowie się od dyrekcji, pomyślała, kiedy Jim okręcił ją w łagodnym piruecie. Jak każdy w szkole musiał wiedzieć o jej problemach z nogą. Kiedy muzyka się skończyła, a stopy tańczących spoczęły w bezruchu, delikatnie ugięła kolano w lekkim dygnięciu. Normalnie nie siliła się na takie wytworne gesty, ale nie mogła zignorować nieznacznie kłaniającego się w jej stronę Jima. Uśmiechnęła się do niego jeszcze, bo zdecydowanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na to zasłużył, po czym rozgorzała za Adamem, który w najlepsze rozsiadł się za konsolą, co ani trochę nie poprawiło jej samopoczucia. A niech ich wszystkich szlag. Nieznacznie wciągając powietrze w płuca, by zasilić ciało do kolejnej perfekcyjnej gry pozorów, ruszyła w stronę szwedzkiego stołu, ale tylko po to, by pochwycić z niego jedną ze szklanek. Co ciekawe, była w obcasach i niemal w ogóle nie utykała. Chyba będzie częściej posiłkować się prochami, które przepisał jej psychiatra. Przedtem jednak dowie się, czy przypadkiem nie są silnie uzależniające, bo problem z dragami to ostatnie czego jej było trzeba. Po przejęciu napoju, na krótki moment skrzyżowała spojrzenie z Lysandrem. Nie umknęło jej uwadze, że odsunął krzesło, na co delikatnie, z kolejnym łagodnym uśmiechem, pokiwała głową. - Dzięki, ale nie trzeba było. Idę się przejść. - oznajmiła gładko, nie czekając na niczyją reakcję. To niesamowite, jaka była wiarygodna w swoich zachowaniach. Może dlatego, że Elise nigdy niczego nie odgrywała, ona za każdym razem ożywiała w sobie za pomocą wspomnień już raz poznane emocje, dzięki czemu były prawdziwe, a nie sztucznie odtworzone. Ruszyła do wyjścia, nie oczekując już nawet, że Velasco pójdzie za nią i... No właśnie, co? Przeprosi? A co miałby przepraszać, skoro znowu grała tak cholernie przekonująco, że nie chowa urazy? Musiałby dopatrzeć się w tym fałszu, a o to było trudno. Jednakowoż, kto tu kogo uczył aktorstwa? Musiała odetchnąć świeżym powietrzem, żeby jakoś przełknąć nawarstwiającą się gorycz i móc wrocić do nich z uśmiechem na ustach. Do tego jednak potrzebowała chwili w odosobnieniu. Stając na zewnątrz, oparła się o chłodną, betonową ścianę i usączyła parę łyków soku ze szklanki. Pozwoliła mięśniom rozprężyć się, a potem na nowo śpiąć. I tak parę razy, oddychając przeponą, co by spuścić z tonu. Dlaczego się tak obruszyła? To nie było do niej podobne, nawet jeśli znacznie obszczerbiono jej godność. Chłodne, wieczorne powietrze zdecydowanie dobrze jej zrobiło, łagodząc nieznaczny żar skóry. Okiem mimowolnie rzuciła w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu, po czym mruknęła pod nosem jakieś niewyraźne przekleństwo. Nie zwieje, nie uniesie się dumą. Nie będzie taka oczywista, bo to ostatnie czego można by się po niej spodziewać.

      Ramsey

      Usuń
  8. W normalnych warunkach musiałaby być mocno pijana, by zrobić coś takiego, jednak dziś z jakiegoś powodu miała doskonały humor. Może dzięki przezwyciężeniu demonów i zdobyciu się, by jednak wciąż udział w balu (przypadkowo, ale zawsze), na którym okazało się całkiem fajnie? Spotkanie osób, które bardzo lubiła, też zdecydowanie pomogło. Bawiła się w najlepsze, wywijając w miejscu, czy też robiąc sztywne, robocie ruchy. I z zadowoleniem zauważyła, że Lys do niej dołączył. Taniec w tym w jego wykonaniu wywołał u niej głośny śmiech. Kontrast między jego groźnym wyglądem a zabawnymi ruchami był ogromny. Jim co prawda również próbował dołączyć do zabawy, ale chyba za bardzo krępowały go nieznajome postaci. Był typem człowieka, który kompletnie nie interesuje się plotkami i skupiał się na ludziach, którzy go otaczali, zatem pewnie nawet nie wiedział czego dokładnie naucza Lys, ani tym bardziej nie kojarzył Elisabeth. Może gdyby był sam z Felą łatwiej przyszedłby mu ten taniec. Ale przynajmniej się starał. Felicity miała nadzieję, że Elise również dołączy do zabawy, w końcu jak dla niej było to bardzo śmieszne i miło było zrzucić z tonu wyrafinowanego balu, normalnie się bawiąc, jednak tego nie zrobiła. Szkoda.
    Później muzyka się zmieniła. Felicity już myślała jak dziwny taniec można wykonać w pojedynkę do wolnych rytmów, ale zanim wymyśliła całą choreografię, znalazła się w objęciach Lysa. Posłała mu zaskoczone spojrzenie, a usta bez jej wiedzy uniosły się w pełnym zadowolenia uśmiechu. Lubiła być blisko Lysandra. Nie miała nic przeciwko jego dłoniom przebiegającym po jej ciele, wręcz przeciwnie - jego dotyk zawsze sprawiał jej przyjemność (co oczywiście wypierała ze świadomości).
    Pozwoliła się mu prowadzić, podążając za jego krokami. Choć nie zawsze jej kroki były pełne powabu, teraz naprawdę starała się tańczyć ładnie, by nie przynieść wstydu mężczyźnie. Gdy tak falowała, poczuła się trochę jak Kopciuszek, który znalazł się na balu przez przypadek, a teraz został zamieniony w piękną księżniczkę. Zapomniała całkowicie o wszystkich problemach, że nie ma na sobie pięknej kreacji, że jest zmęczona po pracy, że to nie jest jej bal. Całkowicie skupiła się na przyjemności płynącej z poruszania się po parkiecie, które za sprawą Sandra okazało się dość proste, oraz przyjemnością samego bycia w jego objęciach na co przecież normalnie sobie nie pozwalała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, piosenka skończyła się o wiele za szybko. Na jego ukłon zareagowała krzywym dygnięciem, bo w myślach była zajęta przeklinaniem braku dziesięciogodzinnej wersji tego utworu.
      - Żeby nadrobić sześć lat musiałbyś nie schodzić z parkietu całą noc - stwierdziła rozbawiona, kierując się za nim. Spojrzeniem odnalazła Jima i Elise i zachęciła ich gestem, by wrócili do ich grupki. Jim podziękował Elise za taniec, po czym podszedł do Feli.
      - Muszę zająć się też moją partnerką. Cieszę się, że tutaj wpadłaś. Baw się dobrze i nie zapomnij zadzwonić - powiedział do niej wesoło, cmoknął ją w policzek na pożegnanie i po chwili rozpłynął się w tłumie. Zostali we trójkę.
      Ochoczo sięgnęła po sok i ugasiła pragnienie, które podczas szalonych wygibasów zdecydowanie się nasiliło.
      - Koronę mamy jak w banku - stwierdziła na słowa Lysa i posłała mu szeroki, pełen rozbawienia uśmiech. W sumie to by było śmieszne gdyby wygrali. Tylko, że na scenę na pewno już nie odważyłaby się wejść.
      Usłyszawszy słowa Elise, skinęła lekko głową na znak, że rozumie. Cóż, na sali było gorąco, poza tym chyba nie bawiła się aż tak dobrze. Zrobiło się Feli trochę przykro z jej powodu, ale z drugiej strony co ona mogła? W końcu wcześniej wszyscy razem szaleli, Lys skradł jej tylko jeden taniec.
      Czyli zostali we dwójkę.
      - Wystarczy? - spojrzała zaskoczona na Lysa. Dopiła do końca sok i odstawiła pustą szklankę. - A ja dopiero się rozkręcam. Nie widziałeś jeszcze moich popisowych ruchów. Patrz! Moon-walk - zaczęła iść do tyłu powłócząc nogami. - Hip hop - zaczęła naśladować ruchy jakie widziała w jakimś tanecznym filmie. Po chwili jednak uspokoiła się.
      - Dobra, przyznaję się, przedawkowałam dziś cukier - przyznała niby z wielkim smutkiem, chcąc się jakby usprawiedliwić przed mężczyzną. Miała nadzieję, że nie patrzy na nią teraz jak na wielkiego dzieciaka, czy coś w tym stylu. W końcu to był jego pomysł z kółeczkiem, on również robił tam dziwne figury. No i ostatecznie jednak zaprosił ją do tańca, więc jej zachowanie chyba go nie zażenowało. Oby.

      Usuń
    2. [Krotko i bez polskich znakow bo z uczelni.]

      Nie bylo go rok. Nie wiedzial z kim sie trzymala. Chwilowa nieuwaga sprawila ze nawet nie zauwazyl, ze nie znala Jimiego. To nie bylo tak, ze pasoalo mu siedzic przy kontrolce kiedy ona tanczyla - po prostu zdawal sobie sprawe, ze w pewien sposob zawiodl jako partner oddalajac sie. Nie bylo wiec nic dziwnego w tym, ze chciala sie pobawic. W koncu po to tu przyszla.
      A on? Coz. Lepsza kontrolka niz samemu przy stole. A ze Adam byl perfekcjonista to nigdy nir tanczyl z przypadkowa osoba, a dzis za nikim sie nie rozgladal, wiec i tanczyc zamiaru nie mial. Po za tym nie daj bosh widzac go przy stoliku jeszcze by przerwala tance czujac sie zobowiazana.
      dopiero widzac jak wychodzi podniosl sie z krzesla. Spojrzal na pozostalych dzwiekocow.
      - raz jeszcze mnie wezwieci, a dopilnuje by zaden z was konsoli nie zobaczyl do konca tej szkoly chocbym musial tu siedziec. Skonczy sie urywanie z zajec na rzecz prob. - prychnal wychodzac za dziewczyna. Zsunal z ramion marynarke i zarzucil jej na ramiona.
      - chcesz uciekac jak kopciuszek? - zasmial sie obejmujac ja i patrzac czescioeo w jej oczy.

      Usuń
    3. Pokiwał rozbawiony głową, widząc taneczne kroki Feli, która o dziwo szybko się rozluźniła – co najciekawsze, bez żadnego wspomagacza.
      - Zjadłaś kilogram, czy dwa? - uśmiechnął się, przechylając głowę delikatnie w bok i zastanawiając, czy przedawkowanie cukru w ogóle było możliwe. Osobiście nie spotkał się z takowym przypadkiem, a sam był już całkowicie zahartowany, jeżeli mowa o słodkościach.
      Dla Lysandra jeden taniec był zdecydowanym maksimum, jeśli chodzi o publiczne występy w licznym gronie rozszalałej młodzieży. Cały czas utrzymywał zresztą tezę, w której klarownie twierdził, iż wizyta na balu jest zupełnie spontanicznym gestem – bo taka też była. Choć szczerze powiedziawszy, przez chwilę naszła go ochota na szklankę dobrej, niemieszanej whisky, nie mniej jednak, nie mógł pozwolić sobie na alkohol, podczas gdy na parkingu czekał jego wóz, którym ostatecznie musi wrócić do mieszkania. I to jeszcze tej nocy.
      Upił duży łyk soku, kończąc zawartość szklanki do ostatniej kropli i odstawił ją niedbale, po czym przeniósł wzrok na Elise, która podziękowała kiwnięciem głowy za podsunięte krzesło i uprzedziwszy ich o „spacerze”, wyszła nie oglądając się za siebie.
      Sander mimowolnie ściągnął brwi. Elizabeth nie wyglądała dziś na taką, jak znał ją od zawsze. Wydawało mu się, że coś solidnie ją gryzie, jednak nikomu o niczym nie wspomniała. Zaczynał powoli rozumieć jej ruch odnośnie tańca, przez który najprawdopodobniej chciała mu coś przekazać, jednak Velasco nie znał jej na tyle, aby wiedział, że Elise potrzebowała ku temu „prywatności”. Oczywiście w tym momencie wszystko ułożyło mu się piękną całość, niczym najbardziej dopasowane puzzle, choć po Ramsey spodziewał się raczej bezpośredniości, z którą nigdy nie miała problemu. Albo i odwrotnie – która była w pewnym sensie jej znakiem rozpoznawalnym. Mimo to, jej wyście potraktował jako alarm.
      Wyciągnąwszy się z krótkich przemyśleń, wrócił wzrokiem do Felicity, której humor tego wieczoru znacznie dopisywał. Był to bardzo miły widok, który budził nadzieję na to, że Fela przełamie się w związku z jej osobistą sytuacją i wróci na korytarze szkoły z pełnym zadowoleniem i charakterystyczną dla niej pogodą ducha.
      - Wiesz co? - zwrócił się do jasnowłosej po dłuższym milczeniu – To nie podobne do Elizabeth. Sprawdzę o co chodzi i zaraz wrócę – powiedział, po czym uśmiechnął się i ściągnął niesforny kosmyk z jej policzka, coby nie wpadł jej za chwilę do oka. Kiedyś, mając dłuższe włosy często borykał się z tym problemem i szczerze go to denerwowało. Wolał zapobiegać, niż leczyć.
      Poza tym, nie chciał zostawiać tu Felicity samej na nieokreślony szmat czasu, a wspomniane „zaraz” w jego mniemaniu przeciętnie oscylowało w okolicach dziesięciu minut.
      Podszedłszy do drzwi, skierował się na zewnątrz, gdzie chłód jeszcze zimnych nocy, owiał go srodze, powodując delikatne ciarki. Choć niskie temperatury nigdy nie były dla niego wyzwaniem, to tym razem, po tanecznej gimnastyce, Sander pokaźnie wyczuł te dziesięć stopni i rozwiewający włosy monsun.
      Rozejrzawszy się dookoła, wyszukał w tłumie dobrze znanej sobie twarzy, jednak złudne szukanie nie przyniosło efektów. Założywszy, że dla Elise tłumy nie będą korzystne, przeszedł się wzdłuż ściany, gdzie za rogiem napotkał rudowłosą wraz z Adamem, który wyraźnie dotrzymywał jej towarzystwa. Spojrzenia tej trójki skrzyżowały się. Sander zlustrował wzrokiem stojącą naprzeciw parę, skupiając wzrok głównie na tym, w jak czuły sposób Adam obejmował Ramsey. Najprawdopodobniej wszedł w kiepskim momencie.
      - Chciałem się upewnić, czy wszystko z Tobą w porządku – zwrócił się do Elizabeth, wyszukując w zapadłym półmroku granatu jej tęczówek. Wsunął do kieszeni dłonie, ukrywając w ten sposób mimowolnie ściśnięcie znajdujących się na nich mięśni – I czuję się upewniony – przeniósłszy wzrok na Adama, zdobył się na jak najbardziej naturalny, serdeczny uśmiech. Nie miał mu za złe. Adam był osobą, która oficjalnie dotrzymywała dziś towarzystwa Elise i w tym momencie należycie to wykonywał, za jej zgodą.

      Usuń
    4. Zerknąwszy raz jeszcze na rudowłosą, również posłał jej uśmiech – Nie będę Wam przeszkadzał, bawcie się dobrze – rzucił, po czym naturalnie się wycofał.
      Silna wola była jego zaletą, szczególnie wtedy, kiedy tuszowała wszystkie niedoskonałe, nagle wzburzone emocje.
      W spokojnym afekcie, skierował się na salę, gdzie czekała Felicity.

      Lysander Velasco

      Usuń
    5. Zamknęła oczy, jeszcze przez chwilę cucąc otępiałe zmysły rześkim, wieczornym powietrzem. Nie krepowała się oddychać pełną piersią, mając świadomość że nikt jej nie widzi. W mroku od zawsze czuła się bezpiecznie, zwłaszcza że jej obecny ubiór doskonale spajał się z wszechobecną czernią rozciągającą się na dziedzińcu. Wyszła, bo czuła, że jeśli zostanie tam choćby chwilę dłużej, ktoś będzie świadkiem tego, jak fasady jej aktorskiego kunsztu... pękają. A przez "ktoś" rozumiała w różny sposób powiązane z nią osoby. Nie mogła sobie na to pozwolić.

      Dopiero teraz poczuła, jak szorstka struktura zimnego betonu nieprzyjemnie ociera się o jej nagie plecy. Zadygotała nieznacznie, ciesząc się teraz, że sukienka przynajmniej osłania nogi. Nieco przytłoczona tym wszystkim rozejrzała się dookoła w bliżej nieokreślonym celu. Zrobiła się ostatnio dziwnie nerwowa, albo to te prochy tak mieszały jej w głowie. No tak... Powinna się domyślić, że znieczulenie będzie ją kosztować. W życiu nie ma przecież nic za darmo. Nic. Odetchnęła cicho pod nosem, rozcierając lekko własne ręce. Lekko, bo choć odczuła chłod (swoją drogą, dziwnie nagły),nie było znów tak okropnie lodowato. Temperatura była jednak dostatecznie niska, by wywołać gęsią skórkę na bladych ramionach i odsłoniętych skrawkach piersi. Nie przemyślała tego, mogła przynajmniej zgarnąć po drodze kurtkę. Coraz mniej podobało jej się, że traci kontrolę. Nie dość, że nad własnym życiem, to teraz jeszcze nad sobą. Po prostu rewelacja, Ramsey.

      Usłyszała Adama, nim pojawił się w zasięgu jej wzroku i chyba tylko dlatego tak dobrze przyjęła jego przybycie. Udając się na zewnątrz, chciała pobyć sama ze sobą. I akurat teraz ktoś się nią interesował.

      Uśmiechnęła się dość cierpko w stronę Hadawaya, nawet nie próbując tuszować swojej frustracji. Może nie tyle jego znikaniem, bo to jeszcze mogła zrozumieć, ale popis Lysandra na moment zagotował krew w jej żyłach. Przyjęła jednak marynarkę z bardzo prostego powodu - było jej po prostu zimno. Szklankę z sokiem odstawiła wcześniej na pobliski parapet.

      - Gdybym miała zamiar uciec, już byś mnie tu nie uświadczył. - zapewniła, skąpym ruchem podbródka wskazując mu stojącą zaledwie parę metrów dalej maszynę, która tylko czekała, aż właścicielka wsiądzie za kierownicę i poprowadzi do domu setki mechanicznych koni.

      Usuń

    6. Nie wiedząc dlaczego, objęcia Adama zaalarmowały w niej dotychczas głęboko uśpiony instynkt ucieczki. Pierś uniosła się w nieco głębszym wdechu, poprzedzającym nieznaczne spłycenie oddechu. Ma się rozumieć, że nie czułaprzed nim żadnej obawy, ale ich obecna pozycja wydała jej się teraz mocno nie na miejscu. Zupełnie jakby dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę z relanych zagrożeń, jakie mogła im przynieść ta relacja. Chyba nie czuła się dobrze i nie miała pewności, czy to wszystko jest prawdą, czy dzieje się tylko w jej głowie. W końcu od śmierci Jacka nikt jej nie obejmował. Nikt poza Scottem, ale akurat Johnson był dla niej jak rodzony brat i nie miałaby nic przeciwko, gdyby nawet zechciał spać z nią w jednym łóżku. Jeśli by się w to zagłębić, po wyjściu Elise ze szpitala zdarzało im się to często. Nie byłaby bowiem w stanie pomyśleć o Scottcie jako potencjalnym materiale na chłopaka, sytuacja z Adamem miała się natomiast odwrotnie. Ku niemu nie miała bowiem siostrzanych zapędów i mieć już raczej nie będzie. Wnioskowała na podstawie reakcji własnego ciała na bliskość czarnowłosego - mięśnie Rudej nieznacznie sprężyły się wbrew jej woli i nie chciały już rozprężyć. Zdecydowanie nie powinna była brać tego świnstwa. Nawet jeśli po raz pierwszy od dawna nie czuła tego uporczywego bólu w nodze, nawet jeśli mogła dzięki temu wyglądać niemal tak dobrze, jak dawniej. Jej organizm chyba źle zareagował. Nie była pewna, w końcu od roku nie brała. I może dlatego tak ją wzięło. Nie jakoś znacząco, w końcu dawka miała być lecznicza, ale nie podobał jej się ten stan nieznośnego napięcia, przez które dopatrzyła się w Adamie czegoś negatywnego. Być może był teraz drapieżnikiem. Chuj wie, co działo się właśnie pod tą nieźle skrzywioną kopułą. Ale tak to się właśnie kończy, kiedy wszystkie troski, zmartwienia i wątpliwości zamykasz szczelnie pod kluczem. Prędzej czy później zwalą Ci się na łeb.

      I na domiar złego - pojawił się również Lysander, którego w ogóle nie spodziewała się tu zobaczyć. Była przekonana, że z przyjemnością skorzysta z chwili sam na sam z Felą. A tymczasem tu był. Świetnie, kurwa. Po prostu znakomicie. Wszyscy zwalili się w najmniej odpowiednim momencie.

      Od dawna nic nie jest w porządku. Mimo to po raz kolejny skinęła jedynie głową, z najszczerszym wysiłkiem woli, z przedziwną ostrożnością wyplątując się z ramion Hadawaya. To nie był element ich relacji. To nie tak miało wyglądać. To wszystko miało wyglądać inaczej. W pewnym sensie zirytowana samą sobą, zagryzła zęby w ziemności. Była niemal pewna, że zgrzytną. Dość tego, Ramsey. Ogarnij się.
      Wystarczyła krótka chwila, by oddech się unormował, a spojrzenie stonowało. Dzięki Bogu, nie było tu żadnych lamp, które mogłyby rzucić nieco światła na jej oblicze. Spojrzała na wycofującego się mężczyznę.

      - Lysander. - odezwała się, na nowo odzyskując spokój, a przynajmniej tak powierzchownie. Chyba zapomniała już o zajściu sprzed kwadransa, albo po prostu uznała je za mało ważne. Zrozumiała, że następna taka okazja może jej się za prędko nie zdarzyć, a ona nie miała zbyt wiele czasu. Przynajmniej takie były jej odczucia. - Zaczekaj, muszę z Tobą pomówić.

      -Adam. - dopiero teraz wróciła uwagą do swojego partnera, nie do końca pewna jak odnaleźć się w obecnej sytuacji - Ciebie proszę, żebyś wrócił do Feli, bo chyba została sama. Z Lysandrem za chwilę do Was dołączymy.

      Ramsey

      Usuń
    7. Bywały momenty, że szczerze przeklinał swoje ruchy i ten był właśnie jednym z nich. Od czasu do czasu załączał mu się jakiś dziwny, opiekuńczy instynkt, który na próżno alarmował o złych wydarzeniach.
      Zobaczywszy Adama i Elizabeth wywnioskował, że po prostu potrzebowali chwili prywatności bo, być może, nie czuli się ze sobą na tyle pewnie, by ich relacja obiegła szkołę. Właściwie zebrało mu się sporo myśli, które wnioskowały ich pobyt na zewnątrz, ale nie czuł potrzeby by je analizować. Choć gdyby wiedział, z pewnością nie zainteresowałby się nagłym wyjściem Ramsey.
      Miał już wchodzić do środka, ale usłyszawszy swoje imię, które w ustach Elise zabrzmiało dość twardo, zatrzymał się początkowo nie odwracając. Bagatelizował w myślach, czy zaleje go fala tłumaczeń typu „to nie tak jak myślisz” i czy w ogóle był sens stać pod gwieździstym niebem i poruszać jakieś kwestie. Choć ze znajomości z rudowłosą nigdy nie wynikało, że zamierzałaby cokolwiek tłumaczyć – taką przynajmniej ją znał.
      Jego nastrój wyraźnie spadł, a sam wyraz twarzy przeobraził się w bezduszną tarczę, do której przywierały lekko zaciśnięte usta.
      Odwróciwszy się na pięcie, spojrzał na Adama ukradkiem, po czym przeniósł wzrok na wysokość jasnej twarzy Elizabeth. Wszystko odbywało się bez zbędnych słów, na które Snader jakoś nie miał ochoty. I choć nerwy zagrały w nim delikatnie, opanował je dość precyzyjnie.
      Splótł ręce na wysokości torsu, obserwując ruchy tej dwójki. Adam chyba nie był zachwycony tym nagłym odesłaniem go do zupełnie obcej dziewczyny, zresztą Lysander również tego nie popierał. Jednak znał Felę na tyle, iż wiedział, że w razie jakichkolwiek niezręczności zdąży się zwinnie ulotnić – choć miał nadzieję, że do niczego takiego nie dojdzie. Tak byłoby tej nocy zdecydowanie lepiej.
      - Jest coś ważniejszego od... - zawahał się na chwilę, w celu odnalezienia odpowiedniego słowa – Was? - zapytawszy, dał krok w stronę Elise ażeby ułatwić wchodzącym i wychodzącym otwieranie drzwi, z których co chwilę buchał podmuch ciepłego powietrza.
      Nie miał pojęcia co chciała mu przekazać, ale całe zachowanie Ramsey było tego dnia tak niepodobne do jej samej, że Lysander w głębi duszy czuł, iż wydarzyło, lub wydarzy się coś niekoniecznie miłego.
      Złagodniał, kiedy jej twarz oblała się światłem pobliskiej lampy. Nie wyglądała na szczęśliwą, choć jej twarz zwykle nie przejawiała za wielu radosnych uczuć, do czego Sander zdążył przywyknąć. Ale tym razem ten brak zadowolenia przemawiał przez nią bardziej niż normalnego dnia. I to go zaintrygowało.

      Lysander Velasco

      Usuń
    8. To nie tak jak myślisz? I naprawdę sądził, że podobne słowa mogłyby kiedykolwiek wyjść z ust Ramsey? Dlaczego z resztą miałaby się przed nim tłumaczyć w ten sposób, skoro ich relacja nie opierała się na żadnej, choćby najmniejszej przynależności? Lysander nie należał do Elise i Elise nie należała do Lysandra, więc podobne wymówki były wizją bardzo abstrakcyjną, nie wspominając już o tym, że kompletnie nie były w jej stylu. Zawsze wyznawała zasadę, że tylko winni się tłumaczą. Ona natomiast w niczym nie zawiniła, stąd wzięło się także swoiste zaskoczenie nagłym spięciem profesora. - "Nas?" - mruknęła lekko zdziwiona, lecz starym zwyczajem nie dała nic po sobie poznać, zarówno w kwestii zdumienia, jak i pożałowania, które przyszło dosłownie chwilę później. - Nie ma żadnych "Nas". - dorzuciła z gruboskórną nutą rzeczowości, jakby raził ją fakt, że Sander mógł skojarzyć ją w podobny sposób z Adamem. Był wspaniałym facetem, ale na pewno nie myślała o nim jako potencjalnym następcy Jacka. Widząc tę skamieniałą twarz, natychmiast pożałowała i sama siebie przeklęła w myślach za to, że go zawróciła. Może nie powinien wiedzieć. Może wcale nie chciał, a tylko jej wydawało się, że może coś dla niego znaczyć. Nie podejrzewała bowiem, że mógłby w tak cięty sposób zareagować na Adama. Gdy Hadaway odszedł, odprowadziła go spojrzeniem pod same drzwi. Jakoś nie obawiała się o Felę. Znała Adama od lat i była pewna, że nie zrobi jej nic złego, a wręcz przeciwnie, zajmie się nią, dopóki Ramsey nie zajmie się nim. Bo to on był jej partnerem, czyż nie? Niemniej jednak, potrzebowała chwili dla pana Velasco, choć równie dobrze mogłaby rozpłynąć się bez słowa, tak jak to miała w zwyczaju. Nie pozwalały na to jednak te trzy wspólnie spędzone lata, podczas których zdążyła się do Lysa przyzwyczaić. I chyba to w tym wszystkim przerażało ją najbardziej, to że się przyzwyczaiła, a potem mogła przywiązać, o ile już w pewnym stopniu się nie przywiązała. A przecież absolutnie nie było jej na to przywiązanie stać, może kiedyś, ale na pewno nie teraz, nie w tym popieprzonym syfie, w którym zawierało się całe jej życie. Gdy napotkała jego łagodniejące spojrzenie, sama nieświadomie spuściła powietrze z płuc, nieznacznie, ale tylko nieznacznie się rozluźniając. Zstąpiła na nią odrobina spokoju, dzięki czemu znacznie łatwiej było zebrać myśli, kiedy granatowym spojrzeniem wodziła po jego twarzy. Sama nie wiedziała po co, może chciała dobrze zapamiętać jego rysy. Oczy o nienaturalnie poszerzonych źrenicach były w nowym świetle doskonale widoczne i nie zmieniał tego nawet fakt, że pod wpływem napływającej jasności mrużyła powieki. - Potrzebuję pomocy. - zdobyła się w końcu na te dwa ciche słowa, które przychodziły jej zawsze z niewyobrażalnym trudem. Mimo to Lys był aktualnie jedyną osobą (poza Scottem), do której mogła wystosować się z podobną prośbą. Johnsona niestety nie mogła w to zaangażować. - Bardzo konkretnej, a mianowicie miejsca, gdzie mogłabym się zaszyć na jakiś czas. - zamilkła na chwilę, aby po raz kolejny przyjrzeć się jego bezdusznym oczom, które wcale jej nie zrażały. Dlaczego zakładała, że akurat on może takie miejsce znać? Tak jak było wspomniane, tylko do niego mogła się z tym zwrócić. Póki co nie chciała odświeżać starych znajomości Jacka, to była absolutna ostateczność. Nie chciała mieć z tymi ludźmi nic wspólnego, choć sama nie miała się od nich wiele różnić. I było raczej jasne, że Elizabeth nie jest osobą, która prosi o cokolwiek, jeśli ma jakikolwiek inny wybór. Nie miała żadnego. Do domu nie zawsze będzie mogła wrócić, czy to obita, czy postrzelona. Załatwiła sobie nawet nowy wóz, ale kwestia lokum nadal pozostała sprawą nierozstrzygniętą. W nieco nerwowym geście przygryzła dolną wargę. Nerwowa Elise? Dziś chyba wszystko zwali na dragi. Albo skraj wytrzymałości psychicznej. - Niedługo odbieram papiery ze szkoły. Chciałam żebyś wiedział ode mnie, a nie usłyszał przypadkiem na korytarzu... - spuściła powietrze z

      Usuń
    9. płuc, dając upust całemu wysiłkowi, jakiego wymagał od niej cały ten monolog i wydawałoby się, że dało się dojrzeć w jej oczach iskrę niesprecyzowanych uczuć. Niedługo potem ponad ramieniem Lysa przyuważyła Felę, więc machinalnie wyprostowała plecy, dopiero w tej chwili orientując się, że przed chwilą nieznacznie nachyliła się w stronę profesora, chcąc nadać swoim słowom intymnego kształtu. Ot, żeby broń Boże nikt niepożądany nic nie usłyszał. Teraz jednak wszystko pozamykało się w niej na kilkanaście spustów, włącznie z iskierką "głębszych uczuć", których to doszukiwał się w niej jakiś czas temu. Jej spojrzenie znów było ciemne i zimne. Uniosła brew, spoglądając za odchodzącą Felą i nie drgnęła ani o milimetr, sprowadzenie jej z powrotem pozostawiając w rękach Velasco. Podejrzewała bowiem, że nie da jej tak łatwo odejść.

      Ramsey

      Usuń
  9. [Ni chce wam kolejki stopowac]

    czul jak jej miesnie sie spiely i jak jej nastroj zmienil. I nie byl glupi. Nie chodzilo tu o niego. Nim zdazyl cos powiedziec pojawil sie i profesor. Chwile mu sie przygladal, widzac i jego spiecie.
    Uniosl podbrodek puszczajac ja i skinal glowa wchodzac do sali i odnajdujac Fele. Stanal obok niej, po czym zobil im po drinku. Wreczyl dziewczynie szklanke.

    OdpowiedzUsuń
  10. Wraz z Lysandrem zniknęła też pewność siebie Felicity. Odpowiedni ludzie napędzali w niej najróżniejsze emocje i zachowania. Lys zdecydowanie pomagał jej w byciu pozytywną osobą. Gdy jednak odszedł, została sama. Sama w tłumie osób, z którymi albo jej nic nie łączyło, albo łączyła przeszłość, o której wolałaby zapomnieć. Wiedziała, że duża liczba dawnych znajomych ma jej za złe kłamstwa. Z kolei inna część cieszyła się z jej upokorzenia, bo należała do osób, które żyły dla plotek i skandali. Do nielicznych miłych twarzy należał Jim, ale on był teraz otoczony swoimi znajomymi.
    Usiadła przy stoliku i nerwowo skubała owoce, mając nadzieję, że Lysander szybko wróci. Zamyślona obserwowała tańczących. Starała się skupić na wszystkim, co mogłoby pomóc jej zapanować nad tym nagłym spadkiem pewności siebie oraz lekkim pogorszeniem humoru. Miała nadzieję jeszcze trochę pobawić się z mężczyzną, albo po prostu grzecznie się pożegnać i wrócić do domu. Już i tak została tutaj dłużej niż w ogóle planowała.
    Niestety, czas dłużył się w nieskończoność. W pewnym momencie ktoś się do niej zbliżył. Z nadzieją podniosła wzrok, ale zamiast pana Valesco zobaczyła Adama. Podziękowała za napój, ale właściwie nie wiedziała co więcej mogłaby zrobić. Nie czuła się dobrze w towarzystwie obcych osób i nie wiedziała jak się przy nich zachowywać, ani o czym rozmawiać. Na ratunek przyszła jej grupka dziewczyn ubranych w piękne długie suknie. Przyjrzała się im zaskoczona, powoli rozpoznając twarze. Gdy już je skojarzyła, automatycznie zapragnęła zniknąć. Zdecydowanie nie były to miłe osoby, wręcz przeciwnie. Żywiły się ludzkim nieszczęściem. Miło spędzało się z nimi czas tylko na mocno zakrapianych imprezach.
    - Felicity - powiedziała jedna, uśmiechając się kpiąco. - Chyba trochę się pomyliłaś. To jest bal dla uczniów akademii, a nie każdej przypadkowej osoby z ulicy, która zechce się pojawić - wyrzuciła z siebie. Fela tylko zagryzła zęby, błagając w duchu o: Lysandra, meteoryt uderzający w szkołę, albo jakąś nagłą moc zyskiwania niewidzialności. Żadna z tych rzeczy się jednak nie wydarzyła. - Z drugiej strony może jednak się na coś przydasz? Angela zwymiotowała na podłogę w łazience. O... i tutaj w sumie też mogłabyś posprzątać - wywróciła kubki z sokiem, tak że słodka ciecz rozlała się na podłogę, a także częściowo na trampki panny Durden, która nie zdążyła się wystarczająco szybko odsunąć. - To chyba twoja broszka, prawda? - rzuciła jeszcze milusio, po czym odwróciła się ze śmiechem i odeszła. Felicity usłyszała jeszcze tylko "frajerka".
    I tak właśnie skończył się dobry humor dziewczyny. Od razu wróciły wszystkie koszmary. Niby nie wydarzyło się nic wielkiego, ale i tak ją to kompletnie rozstroiło. Poczuła się jak największa idiotka na świecie. Miały rację - to nie był jej bal i nie potrzebnie w ogóle na niego zaglądała. Jeszcze wydurniała się tutaj jak małe dziecko! Szybko opuściła salę, nie patrząc już na nikogo. Było jej głupio przed Adamem, ale... nawet nie wiedziała co mogłaby mu powiedzieć. Z trudem powstrzymywała się przed tym, by po prostu nie wybiec. Zimne powietrze wcale nie pomogło się jej ogarnąć, wręcz przeciwnie. Panika, która ją ogarnęła, tylko narastała.
    Oddaliła się już trochę od wyjścia, gdy przypomniała sobie o Lysie. Nie chciała żeby poczuł się przez nią olany. Wzięła kilka głębszych wdechów, przywołała na twarz uśmiech - miała nadzieję, że przynajmniej w połowie przekonujący. Zawróciła, rozglądając się za nauczycielem i być może Elise. Zobaczyła ich w sumie całkiem blisko wejścia. Ok. Pożegna się grzecznie i nie będzie im przeszkadzać.
    - Ja już muszę wracać. Zasiedziałam się - powiedziała krótko, może trochę nerwowo. Dobrze, że było ciemno. Może żadne z nich nie zauważy jej zmiany humoru. A nawet jeśli: za chwilę i tak jej tutaj nie będzie. - Dziękuję za taniec. Do zobaczenia - dodała jeszcze. Krótki uśmiech na pożegnanie dla obojgu, po którym odwróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przysluchiwal sie wymianie zdan bez slowa, co jakis czas widzac jak jakas z dziewczat na niego zerka. Nim Fela zdarzyla wyjsc chwycil ja za reke i przyciagnal do siebie.
      - ja jestem uczniem. I z tego co mi wiadomo moge zaprosic jako swoja partnerke kogo tylko chce. - przechylil glowe na bok usmiechajac sie. - a co do waszej kolezanki, to zapewne wiesz gdzie sa miotly, jestes do nich niezwykle podobna. Patk z rozlazlymi sznukami. Jakbys nie mpgla znalezc, spojrz w lustro. A teraz panie wybacza. - skina glowa i pociagnal Fele na parkiet. Spojrzal na nalepke i zdjal ja z niej zgniatajac w rece i rzucajac na ziemi. - Wybacz. Jedyne ck moge zaoferowac to taniec albl obsluga sprzetu grajacego. - usmiechnal sie lekko.

      Usuń
    2. Była wdzięczna Adamowi za próbę ratunku. To było naprawdę miłe, bo przecież w ogóle się nie znali. Mimo to nie potrafiła w pełni wyrazić tej wdzięczności. Jednak dotyk obcych rąk, nie dodawał jej otuchy, a jedynie bardziej krępował. Zwłaszcza w tym momencie, gdy nie chciała spędzić ani minuty dłużej na tej sali. To ją przerastało. Ona nie mierzyła się z problemami. Ona uciekała. I taki był jej plan również teraz.
      - Dziękuję, naprawdę, ale ja... muszę iść. I tak zajrzałam tutaj tylko na chwilę - uśmiechnęła się do niego słabo, czując jak się dusi. Słowa Adama nie miały sprawić, że dziewczyny przestaną się z niej śmiać. Pewnie nadal to robiły, tylko już z większej odległości.
      - Przepraszam. I dziękuję - powiedziała jeszcze, wyswobadzając się z jego uścisku. Posłała mu jeszcze jeden uśmiech, po czym ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Z trudem powstrzymywała się przed tym, by po prostu nie wybiec. Zimne powietrze wcale nie pomogło się jej ogarnąć, wręcz przeciwnie. Panika, która ją ogarnęła, tylko narastała.
      Oddaliła się już trochę od wyjścia ze szkoły, gdy przypomniała sobie o Lysie. Nie chciała żeby poczuł się przez nią olany. Wzięła kilka głębszych wdechów, przywołała na twarz uśmiech - miała nadzieję, że przynajmniej w połowie przekonujący. Zawróciła, rozglądając się za nauczycielem i być może Elise. Zobaczyła ich w sumie całkiem blisko wejścia. Ok. Pożegna się grzecznie i nie będzie im przeszkadzać.
      - Ja już muszę wracać. Zasiedziałam się - powiedziała krótko, może trochę nerwowo. Dobrze, że było ciemno. Może żadne z nich nie zauważy jej zmiany humoru. A nawet jeśli: za chwilę i tak jej tutaj nie będzie. - Dziękuję za taniec. Do zobaczenia - dodała jeszcze. Krótki uśmiech na pożegnanie dla obojgu, po którym odwróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

      Usuń
    3. Lepiej by sie czul gdyby zostala. Przynajmniej nir stalby sam jak... pajac? Dziewczynami raczej nie musiala sie martwiv. Prawie wszysykie z tego co rozpoznal pytaly go o towarzystwo na balu.

      Usuń
  11. Nie potrzebował tłumaczeń i nawet ich nie oczekiwał. Nie interesowały go sprawy, które w żaden sposób nie dotyczyły jego a osoby, a tak właśnie było w przypadku bliższych osób Elise. Otóż ta dwójka rzeczywiście do siebie nie należała, zatem żadne z nich nie miało obowiązku spowiadać się z tego, co robiło czy też planowało.
    Również odprowadził wzrokiem Adama, uważnie rejestrując niezadowolony wyraz jego twarzy. Sadził, że nie pozwoli sobie ot tak opuścić towarzystwa Ramsey, ale najwidoczniej zrozumiał, że miała mu do przekazania ściśle tajną informację. Nie zatrzymywał go, bo sam nie wiedział, jakich słów spodziewać się dziś od Elizabeth, szczególnie, kiedy potrzebowała do tego tylko jego oczu i uszu.
    Kiedy stanęli na tyle blisko, by Lysander mógł się uważniej przyjrzeć Elise i skupić na jej mowie ciała - która tego dnia go zadziwiała - nie umknął mu fakt, że źrenice dziewczyny utrzymywały się w ciągłym bezruchu, a jakiekolwiek światło nie redukowało ich tak, jak powinno to robić naturalnie. Nie miał pojęcia czy wszystko było z nią w porządku, ale z pewnością świadczyło o tym, że w krwi rudowłosej przemieszczały się jakieś substancje wspomagające. Nie komentował tego jednak, bo wiedział, iż nie jest to temat, który chciała z nim w tym momencie przedyskutować.
    Usłyszawszy te dwa słowa z jej ust, które chyba nie miały okazji na nich jeszcze gościć, początkowo myślał, że się przesłyszał. Jednak wyraz jej twarzy mówił wszystko. Albo przynajmniej tyle, by dać mu do zrozumienia, że to wcale nie są żarty.
    - Dlaczego potrzebujesz się gdzieś zaszyć? - zapytawszy, ściągnął brwi kiwając nieznacznie głową, która w związku z przypływem nagłych informacji, próbowała je jak najszybciej przeanalizować. Nie wiedział co miała na myśli – przecież posiadała całkiem pokaźnych rozmiarów azyl w Brooklynie, gdzie dotychczas mieszkała.
    Faktycznie długo z nią nie rozmawiał, skoro Ramsey nagminnie opuszczała zajęcia. Nie podejrzewał jednak, że bezmyślnie wplątała się w jakieś brudne interesy. Jeszcze tego by brakowało, ale niestety z charakterem Elise była to całkiem możliwa opcja.
    Próbując znaleźć jakieś odpowiednie słowa, usłyszał kolejny cios, który sprawił, że Velasco mimowolnie rozłożył ręce w geście bezradności. Tego się nie spodziewał.
    - I jak to do cholery zabierasz papiery? - tym razem ton jego głosu przypominał warknięcie, jednak sama postura ani drgnęła. Spojrzawszy na kilka chwil gdzieś w dal, ukołysał rozdygotane nerwy i powrócił do Elise bardziej opanowanym spojrzeniem – nie powinien był się w żaden sposób unosić, podczas gdy na razie sytuacja tego nie wymagała. Jednakże na pewno musiał się dowiedzieć o co chodzi, skoro rudowłosa podjęła się aż tak drastycznych kroków.
    Chcąc zapytać o jeszcze kilka spraw, ostatecznie zaprzestał, bo usłyszawszy głos Felicity, mimowolnie się odwrócił. Był tak zdezorientowany, że przez chwilę na poważnie myślał, że albo śni, albo połowa dyskoteki nawąchała się jakiegoś świństwa.
    Nie czekając, dał cztery większe kroki, po czym chwycił jasnowłosą stabilnie za rękę i przyciągnął do siebie równocześnie obezwładniając, w razie gdyby planowała jakąś ucieczkę. I choć próbowała grać normalną, jej oczy niczym prawowite zwierciadło duszy, przekazały mu to, czego oczekiwał.
    - Co się dzieje, Felicity? - zapytał, widząc jak hardo unika jego wzroku. Podniósł jej podbródek pozwalając spojrzeniom się skrzyżować i licząc na to, że wyśpiewa mu ostatnie pięć, czy też dziesięć minut swego życia, które świadomie mu umknęło. Poza tym, Snader był strasznie spięty, a i widać było, że jest poddenerwowany. Milej by było, gdyby to ciśnienie spadło, a nie wzrosło.
    Jednak ku destrukcji, myśli od razu podsunęły mu Adama, który miał się nią „zająć” podczas nieobecności Elizabeth i Lysandra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mógł jednak się przekonać, że mógłby coć jej zrobić, nie mniej jednak pozwolił Feli na wyswobodzenie się uścisku i zerknął na Elise, po czym znów wrócił wzrokiem do Felicity.
      - Czy do Hadaway? - zapytał ją tonem zwiastującym jego ostatnie pytanie w tej sprawie. Miał jednak małą nadzieję, że się myli, ale ów nadzieja została zbywana w tempie natychmiastowym.
      Chyba więcej wydarzyć się nie mogło tego wieczoru. I pomyśleć, że wpadł tu tylko na chwilę.

      Lysander Velasco

      Usuń
    2. Wiedziała, że nie powinna tak zostawiać Adama, który przed chwilą jej pomógł, ale nie potrafiła zostać. To było wbrew jej naturze. Była tchórzem. Zresztą, tutaj nie chodziło tylko o słowa tamtych dziewczyn. Chodziło bardziej o to co one ze sobą przyniosły, a mianowicie całą falę złych wspomnień, pretensji do samej siebie, że podjęła takie a nie inne decyzje oraz do losu, który mógł być dla niej łaskawszy w niektórych momentach. Cała przeszłość sprawiała, że nie była w stanie dłużej wytrzymać w tłumie i potrzebowała odetchnąć, najlepiej w samotności.
      Nie wiedziała co się stało, ale Lys wydawał się strasznie spięty. Nie miała pojęcia co takiego mogłaby mu powiedzieć Elisabeth, co wydarzyło się tutaj przed chwilą. Nawet trochę ją to ciekawiło, ale to przecież nie jej sprawa. Nie chciała dokładać problemów Lysowi. W sumie dlatego w ogóle podeszła - gdyby zniknęła bez słowa pewnie zastanawiałby się co się z nią stało. Planowała po prostu grzecznie się pożegnać i wrócić do domu.
      Już myślała, że zaraz będzie wolna, gdy znów czyjeś palce zacisnęły się na jej nadgarstku. Tym razem był to znajomy dotyk, który naprawdę lubiła, choć w tym momencie wolałaby po prostu odejść. Wiedziała, że Lysander będzie oczekiwał jakichś wyjaśnień, a ona nie do końca wiedziała co mu odpowiedzieć. To przecież była tylko kolejna drobnostka, której pozwoliła wyprowadzić się z równowagi. Prawdopodobnie kryzys Elise był poważniejszy, to nim Lys powinien się zająć.
      - Nic - mruknęła. Oczywiście, że nie zamierzała mu powiedzieć co się stało. Miała się żalić, że wredne dziewczyny jej dokuczały? Przecież nie była dzieckiem. Nie musiała się skarżyć nauczycielowi na niegrzeczne uczennice. Da sobie z tym wszystkim radę. Jedyne na czym jej zależało, to by w końcu wrócić do domu.
      Nie chciała patrzeć mu w oczy, bojąc się, że zbyt łatwo ją rozszyfruje, albo sprawi, że się rozklei. Nie potrafiła sobie poradzić z jego intensywnym spojrzeniem. Gdy zmusił ją by choć na chwilę skupiła się na jego oczach, omal nie pękła. Szybko jednak wzięła głębszy wdech i ponownie wzruszyła ramionami, starając się wyglądać tak obojętnie jak tylko mogła.
      - Nic wielkiego. Po prostu chcę już wrócić do domu, jestem zmęczona - powiedziała cicho, mając nadzieję, że tyle informacji mu wystarczy. Albo że przynajmniej odłoży wyciąganie z niej informacji na później.

      Usuń
    3. Na pytanie czy to Adam, od razu pokręciła przecząco głową trochę zaskoczona, że w ogóle tak pomyślał. Nie, z całą pewnością nie była to wina chłopaka. Wręcz przeciwnie. Choć trochę utarł on tamtym babskom nosa. Lys jednak nie wyglądał na przekonanego, a ona z kolei nie chciała zagłębiać się w szczegóły. Zwłaszcza, że nie byli sami. Żalenie się w miejscu publicznym zdecydowanie nie było dla niej. Jeśli już komuś mówiła o swoich problemach, to tylko prywatnie, pewna, że nikt nie przeszkodzi w rozmowie oraz że nie dotrze ona do niewłaściwych uszu.

      Usuń
    4. Przeczuwał, że będzie milczeć, bo znając Felicity pewien czas, zdążył zauważyć typową dla introwertyków cechę ucieczki. I wiedział, że jakiekolwiek naciskanie nie przyniesie dobrych skutków, dlatego nie skwitował jej wypowiedzi w żaden sposób, mimo że faktycznie nie czuł się przekonany co do jej słów odnośnie Adama. Zachowanie jasnowłosej wydawało mu się podejrzane, tym bardziej, skoro nie +6chciała mu bezpośrednio wyjawić co takiego się stało.
      Nie mógł jej też na siłę zatrzymywać, zresztą nie widział powodu, skoro potrzebowała wrócić do domu, to powinna być już w drodze.
      - Dobrze – odparł spokojniej, po chwili ciszy, która zdążyła zgasić wzburzone w nim emocje i wyciągnąwszy klucze do auta z kieszeni marynarki, podał je dziewczynie, wskazując od razu odpowiedni – Tamten czarny pod billboardem z reklamą – wysunąwszy rękę, wskazał należący do niego samochód, który schował się w cieniu wysokiego szyldu. Zdawał sobie sprawę, że na temat marek tutejszych samochodów, jasnowłosa nie wiedziała za wiele, na szczęście los chciał, by zaparkował w tym miejscu, a nie ulicę dalej - Zaraz wrócę i Cię odwiozę – powiedział, ściągając marynarkę, którą okrył jej ramiona – Nie będzie w nim na razie zbyt ciepło – dodał ostatecznie i odprowadziwszy ją do połowy drogi wzrokiem, skierował się w stronę Elizabeth, która nie wyglądała na zadowoloną z sytuacji.
      Choć tak właściwie, to zauważył że nie jest zadowolona z całego dzisiejszego dnia, który potoczył się tak, a nie inaczej. W ogóle to chyba wszyscy nie byli zadowoleni – ani Adam, ani Fela, ani Elise, ani sam Lysander.
      - Dokończysz? – rzucił w stronę rudowłosej, stając na dużo bliższą odległość niż wcześniej. Miał straszny bałagan w głowie, ale zwaliło mu się na nią tyle informacji, że sam nie wiedział, którym z nich ustawić wyższe priorytety. Był tylko pewien, że musi załatwić wszystko, nim zabraknie na to czasu..
      - Swoją drogą, co stało na przeszkodzie, abyśmy się umówili i porozmawiali? W tym momencie powinnaś stać na parkiecie i bawić się w najlepsze. Tak samo jak Adam. - zauważył. Nie miał pojęcia gdzie chłopak się teraz zaszył, choć możliwym miejscem dla niego była konsola. Ale być może bawił się bardzo dobrze zresztą swoich znajomych.
      Podparł się ręką o ścianę, a po sekundzie stał oparty o szorstką powierzchnię plecami; mur chłodził go przyjemnie. Zlustrował ją raz jeszcze, dopiero teraz skupiając na tym, jak była ubrana – a to tym bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że powinna była teraz tańczyć, a nie marznąc w objęciach rześkiej nocy.

      Lysander Velasco

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    8. Skąd to zdziwienie profesora tym, że nie został z Ramsey? Dziewczyna chyba jasno mu wyjaśniła, jak bardzo nikim dla niej był.
      Chwilę przyglądał się Jacky, która najwyraźniej też miała już dość tej imprezy. Już kierował się w jej stronę, by ją zabrać do domu, kiedy Ruda weszła mu w drogę. Wziął od niej marynarkę i przyjrzał się jej chwilę, po czym prychnął idąc za nią. Wsunął ręce do kieszeni. Oczywiście, że ją odwiezie. W końcu ją tu zaprosił. Miał jebane de ja ve niemal. Minął ją w drzwiach obracając się w jej stronę.
      - Odwiozę cię do domu. - powiedział tylko i skierował się do samochodu. Otworzył go i usiadł na siedzeniu kierowcy, czekając, aż dziewczyna zajmie swoje miejsce. Kiedy odpalił silnik, odruchowo włączyła się muzyka w samochodzie. Wyłączył ją, układając wygodniej ręce na kierownicy.

      Adam

      Usuń
    9. - Niemożliwe. - jej głos zajął się gęstą chrypą, niemal na równi z niedorzecznym pytaniem Lysandra. Była w stanie świadczyć za Hadawaya i było to wyraźnie widać, kiedy tylko Velasco zerknął w jej stronę. Jej mięśnie napięły się ponownie. Właśnie, Adam. Gdyby nie on, już dawno wykorzystałaby nieuwagę Lysandra, aby dać nogę. Samochodem, który stał przecież parę metrów dalej. Nie można było powiedzieć o Elise, że jest tchórzem. Jedyny strach jaki potrafiła odczuwać to ten nawiedzający ją za każdym razem, kiedy coś groziło w jakiś sposób bliskim jej osobom. Właśnie dlatego nie starała się z nikim zawiązywać więzi. Zdążyła się nauczyć, że to tylko zbędny balast, który kiedyś pociągnie cię na samo dno. Gdyby nie trzęsła się tak nad bezpieczeństwem Scotta, być może nie traciłaby już powoli zdrowych zmysłów. Wiec podsumowując, ona to w ogóle nie była zadowolona z życia, które ostatnio bardziej przypominało egzystencję, niż życie w rzeczywistości. Patrząc na Felę, zdała sobie sprawę, że może zostać wmieszana w to wszystko bardzo pośrednio, choćby przez sam fakt mieszkania razem z Johnsonem w jej domu, który przecież był pod ścisłą obserwacją nieciekawych ludzi. Przynajmniej do czasu, kiedy Ramsey ostatecznie się określi. Znów poczuła tą okropną presję czasu, od której przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Jak mogła o tym wcześniej nie pomyśleć? Niby nie powinni wejść do środka, już Elizabeth o to dbała, między innymi doszukując się wsparcia u Lysandra, a nie policji, ale przecież w takich wypadkach należało dmuchać na zimne. Zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna wymówić pannie Durden umowy najmu, a jej podświadomość zazębiła przynajmniej kilkanaście mechanizmów obronnych. Ramsey miała bowiem bardzo chłodny, analityczny umysł, który perfekcyjnie sprawdzał się w przypadku planowania, tudzież układania taktyk. Nie chcąc, a wręcz nie mogąc myśleć nad tym teraz (pomału docierał do niej ciężar konsekwencji słów wypowiedzianych do Lysandra), spojrzała na mężczyznę w pełni zblazowanym i nieco bezsilnym spojrzeniem. Jakim cudem wciąż dźwigała sama cały ten chaos? - Nie powinnam spotykać się z nikim na osobności. - bo pieprzone gnidy widzą wszystko i wszystkich, a przynajmniej takie odniosła wrażenie po krótkiej zabawie z nimi. Wystarczy że w ten sposób podała im na tacy Scotta. Gdyby to samo stałoby się z Lysandrem, chyba w końcu by się pocięła. Z bezradności. - Wierz mi lub nie, ale powiedziałam Ci już absolutnie wszystko, co tylko mogłam powiedzieć. Dobranoc. - mruknęła na pożegnanie i już jej nie było. Po jasną cholerę wspominała mu o zapotrzebowaniu na kryjówkę? Wystarczyło o samych papierach. Niech Cię szlag, Elise, Ciebie i Twój giętki jęzor. Zniknęła we wnętrzu budynku, za cel obierając oczywiście swojego partnera, który mógł mieć do niej uraz czy jakąś pretensję, ale przecież powiedziała, że za chwilę wróci i słowa dotrzymała. Nie zatrzymując się tuż obok, minęła czarnowłosego mężczyznę, po drodze wciskając mu jego marynarkę. - Jedziemy do Ciebie. - poinstruowała - Ewentualnie możesz mnie wyrzucić gdzieś po drodze, jeśli tak Ci się spodoba, wszystko jedno. - zwyczajnie nie czuła się na siłach żeby prowadzić. Zmierzając w stronę tylnego wyjścia, tylko raz obejrzała się za Adamem. W razie gdyby nie ruszył za nią, będzie musiała pojechać sama, ale to mogło źle się skończyć.

      Ramsey

      Usuń
    10. Zdziwienie profesora wynikało stąd, że nie był pewien, czy cokolwiek tę dwójkę łączyło. Owszem – przyszli razem na bal, gdzie Adam dawał klarowne sygnały, ale Ramsey utwierdziła Lysandra, że ta relacja nie wchodziła na poziom znaczącej bliskości, tak jak wcześniej Velasco zakładał. Choć w sumie nie powinien był się interesować, przecież to nie jego sprawa.
      Jej słowa kompletnie do niego nie trafiały. Nagła zmiana zdania poważnie go zdziwiła i nawet zaniepokoiła, a zdezorientowanie wzięło całkowita górę nad wszystkim. Chciała powiedzieć mu coś ważnego, ale ostatecznie zdecydowała się wycofać – kompletnie nie w stylu Elise. Przynajmniej on jej takiej nie znał i przez chwilę odniósł wrażenie, ze rozmawia z zupełnie inną osobą. A może po prostu zbyt krótko ją znał, by móc wysuwać tego typu stwierdzenia.
      - Nie wiem co jest grane Elise, niestety jesteś jedyną osobą która może mi to sprostować– odparł, doszukując się w niej jakichkolwiek uczuć, które dałyby mu nadzieję choć na odrobinkę wyjaśnień. Niestety złudnie, bo oprócz bezradności, którą Lysander również odczuwał, nie odnalazł nic. Wyprostował się i włożył ręce do kieszeni lekko spranych jeansów. Chłód zaczął mu powoli doskwierać, tak samo jak godzina, która zdobiła okoliczne zegary. Na zewnątrz było pusto, a zgromadzeni na sali uczniowie bawili się w najlepsze, bo dla nich ów zabawa mogła trwać do rana. Sander natomiast czuł się zmęczony tym wszystkim, poza tym był tu ze świadomością marznącej powoli Feli.
      - Za jakiś czas może faktycznie być za późno – dodał, dając kilka kroków na środek niewielkiego placu, gdzie na równej kostce brukowej rozlewała się jasność najbliższej latarni i spojrzał w górę rozciągając tym samym mięśnie szyi.
      Chciał coś jeszcze dodać, ale po chwili zorientował się, że został sam. Jedynie charakterystyczny miejski szmer unosił się gdzieś przestrzeni.
      Nie spodziewał się, że Elizabeth będzie w stanie solidnie dać nogę i pozostawić go zresztą ważnych przemyśleń, podczas gdy wcześniej rozmowa miała dla niej znaczenie. Nie wiedział, czego rudowłosa nabrała do ust, ale z pewnością nie były to jakieś słabe środki. Możliwe, że była prześladowana, albo wydarzyło się w jej życiu coś, przez co musiała opuścić Brooklyn – ale to wciąż były tylko jego domysły i najprawdopodobniej do końca takie pozostaną. Rozejrzał się raz jeszcze, by upewnić się że wzrok nie spłatał mu figli i ruszył w stronę niemalże zlewającego się z nocą Pontiaca. Nie miał pojęcia w która stronę mogła się oddalić.
      Uśmiechnąwszy się do Feli, zajął miejsce kierowcy, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik mruczał pracując na wolnych obrotach i powoli grzejąc się do startu. Przy okazji nawiew zaczął wypuszczać z siebie falę ciepłego podmuchu, który stopniowo ogrzewał odkryte skrawki ciała Felicity.
      - Mam nadzieję, że nie zmarzłaś – zwrócił się do niej z pogodnym uśmiechem i ruszył pod adres, który zapamiętał od ich ostatniego spotkania. Adres, który planowała za jakiś czas opuścić.

      Lysander Velasco

      Usuń
    11. Odetchnęła z ulgą, gdy Lysander przestał wpatrywać się w nią tak uporczywie i nie zadał żadnego kolejnego pytania. W podziękowaniu posłała mu lekki uśmiech. Podejrzewała, że temat jeszcze kiedyś wróci, ale może nieco później, gdy wszystkie emocje, które pojawiły się tak nagle, opadną. Na pewno musiała mu wyjaśnić z całym przekonaniem, że Adam niczym nie zawinił. Zachował się lepiej niż mogłaby tego od niego oczekiwać - w końcu znalazł się nie na własne życzenie w towarzystwie obcej dziewczyny, a i tak spróbował jej pomóc. Zresztą, pomógł jej, bo tamte dziewczyny pewnie mocno się zdziwiły, widząc jego zachowanie. Była mu więc ogromnie wdzięczna. Równocześnie miała nadzieję, że jego wieczór się poprawi, bo do tej pory, chyba nie bawił się najlepiej.
      Z wdzięcznością otuliła się wręczoną jej przez Lysa marynarką. Faktycznie, było chłodno i zaczęła marznąć. Położyła na chwilkę dłoń na ramieniu mężczyzny w geście podziękowania, po czym ruszyła w stronę wskazanego samochodu. Na szczęście, trafiła bez problemu, ale tylko dzięki jasnej wskazówce jaką dostała. Czekała spokojnie na mężczyznę, starając się zająć myśli najróżniejszymi głupotami, choć nie było to aż takie łatwe. Cieszyła się, że dostała jego okrycie, bo z każdą minutą było jej coraz zimniej. Kiedy usłyszała otwierane drzwi, spojrzała od razu w tym kierunku. Posłała mężczyźnie kolejny pełen wdzięczności uśmiech - zachowywał się naprawdę wspaniale i po raz kolejny uświadomił jej jak troskliwy potrafi być, choć nikt od niego tego nie wymagał.
      - Tylko trochę - wzruszyła lekko ramionami. Nie była to wielka niedogodność. Przyjemne ciepło owiało jej ciało.
      Samochód ruszył. Tym razem wyjątkowo, Fela zamiast patrzeć przez okno, uważnie śledziła spojrzeniem twarz mężczyzny oraz jego sylwetkę.
      - A co z Elise? Stało się coś poważnego? - spytała niepewnie. Niby nie była to jej sprawa, ale z drugiej strony Elise wciąż była jej współlokatorką. Jeśli mogłaby jej jakoś pomóc chętnie by to zrobiła.

      Usuń
    12. Stabilnie złapał kierownicę i oparł dłoń na gałce od biegów, która wędrowała raz górę raz w dół, przy każdym zwiększaniu i zmniejszaniu prędkości. We Freeport jazda nie wymagała od niego aż tak częstej redukcji biegów, w Nowym Jorku natomiast już tak. Na szczęście szybko do tego przywykł i choć czarny wóz, w którym siedzieli, marnował swój potencjał na drogach miejskich, to w ramach rekompensaty był bardzo często przez Lysandra doglądany w warsztacie.
      Velasco wlepił wzrok przed siebie. Od czasu do czasu zerkał w lusterka, przy niekiedy gwałtownym wymijaniu wlekących się żółwi, którzy mimo puściejszych ulic, nadal karnie przestrzegali wszystkich wbitych w ziemię znaków. Był wrednym kierowcą i kiedy ktoś go faktycznie zirytował, potrafił się mścić przez, chociażby, niekontrolowane zbliżenie się do tylnego zderzaka i rażenie długimi światłami w lusterka. Musiał w tym wszystkim uważać przecież na siebie.
      - Elise? Nie wiem, nie zechciała mi wyjaśnić – zerknął przelotnie na Felę i wygiął usta w lekkim uśmiechu.
      Nie wiedział też gdzie obecnie przebywa, by móc ją do wszystkich wyjaśnień zmusić. Cała ta sytuacja wydała mu się dziwnie pokręcona, ale na ten czas nie chciał już o tym myśleć. Przypomniał sobie tylko dawne czasy, w których ludzie z jego grona podobnie zachowywali się po zjedzeniu kwasu, czy też LSD - jak kto woli. W normalnej rzeczywistości byli pozornie twardymi ludźmi, a gdy świat zawirował pod wpływem narkotyku, wychodziła z nich zupełnie inna osoba, jakiej nigdy nikt by się nie spodziewał. Najprawdziwsza osoba, która bała się własnego cienia. Nie sądził jednak by Elizabeth skosztowała akurat tej przyjemności narkotykowej, była zbyt świadoma własnych celów.
      - A Ty opowiesz mi co się wydarzyło, czy pozostanę tej nocy bez jakiekolwiek wiedzy? - wyciągnąwszy się z zamyślenia, wdusił hamulec, kiedy światło z żółtego wskoczyło diametralnie na czerwone. Maska samochodu zatrzymała się na metr za sygnalizacją świetlną, a Fela i Sander poczuli charakterystyczne, acz delikatne wbicie w siedzenia.
      W chwili „przerwy” przeniósł na nią wzrok, śledząc uważnie każdy jej ruch i spojrzenie, które mogłoby mu dać do zrozumienia więcej, niż słowa, które za chwilę usłyszy. Potrzebował się dowiedzieć tego już, teraz. Byłby w stanie zawrócić, gdyby ktoś w jakikolwiek sposób próbował ją zranić – mowa oczywiście o płci męskiej – i zapewne skończyłoby się to nie do końca pięknie. Lysander nie potrafił się opanować, kiedy ktoś zaszedł mu głęboko za skórę. Nie liczył się dla niego wtedy ani zdrowy rozsądek, ani sumienie, które tak czy siak nie gryzło go efektownie. W złości był w stanie posunąć się do wielu rzeczy, nigdy jednak nie podniósłby ręki na kobietę – chyba, że w obronie własnej. Natomiast w brudnych sprawach nie miał litości dla nikogo. Tam panowała równość.

      Lysander Velasco

      Usuń
    13. Podziwiała to jak Lysander radził sobie za kierownicą. Widać było, że znał się na rzeczy, że doskonale wie co robić, zdawało się, że wręcz przewidywał co wydarzy się za chwilę na drodze. Przede wszystkim podobało się jej jednak to, że wyraźnie lubił prowadzić, lubił samochody. A ona z kolei uwielbiała ludzi, którzy mieli pasje. Mogła słuchać godzinami, jak ktoś z zapałem opowiadał o rzeczach, o których może ona nie miała pojęcia, ale które ten ktoś kochał. I wcale jej to wtedy nie nudziło. Jazda Lysa była trochę jak taka opowieść.
      Usłyszawszy odpowiedź, skinęła lekko głową na znak, że rozumie. Skoro nie wyjaśniła tego Lysowi, to tym bardziej jej nic nie powie. Zresztą, nie ważne. Tak naprawdę poza wspólnym dachem nic ich nie łączyło. Fela nic nie wiedziała o Elise, Elise nie miała zielonego pojęcia o życiu Feli. I pewnie tak zostanie, bo Fela nikomu nie opowiadała o swojej przeszłości, ani o tym co naprawdę w niej siedzi.
      Zagryzła lekko wargę i wywróciła oczami, gdy odbił piłeczkę. Na chwilę odwróciła wzrok. Skupiła się na białych liniach na jezdni, które szybko znikały. Gdy Lys nagle ostro zahamował, omal sobie tej wargi nie odgryzła. Tego im jeszcze brakowało - wycieczki do szpitala, bo sama się uszkodziła w tak głupi sposób.
      Rozkojarzona i trochę wystraszona rozejrzała się, co się stało. Na szczęście, to wszystko to była tylko wina czerwonego światła. Nikt nie wpadł im pod koła.
      Poczuła, że Lysander znów się jej przygląda. Westchnęła cicho, drapiąc się po udzie i myśląc co mu odpowiedzieć.
      - To w sumie głupota - zbagatelizowała ponownie całe zajście. Przecież nie będzie dramatyzować. Nic wielkiego się nie stało, to głównie napływające wspomnienia i mroczne myśli ją przygniotły. - Takie tam... Jedna taka dziewczyna była na tyle miła, że przypomniała mi, że to nie jest mój bal i na sali będę mogła zatańczyć, ale z miotłą. Adam przegonił ją i jej koleżanki, ale i tak... kilka wspomnień wróciło. To wszystko. Jak mówiłam: drobiazg - powiedziała, bawiąc się rąbkiem sukienki i nie patrząc na Lysa. Na koniec swojej wypowiedzi wzruszyła jeszcze ramionami, by podkreślić ostatnie słowo.
      Po chwili podniosła wzrok, by ponownie prześledzić jego twarz. Zerknęła też na jego mocno zaciśnięte dłonie na kierownicy. Trochę za mocno zaciśnięte, patrząc na to, że stali w miejscu i nie musiał być gotowy na nagłą zmianę kierunku.
      - Nie musisz się denerwować, ani martwić. Do jutra o wszystkim zapomnę - zapewniła go i posłała mu lekki uśmiech. Nie chciała by miał popsuty humor, zwłaszcza przez nią. Lubiła gdy był wesoły, może nawet szczęśliwy.

      Usuń
    14. Mimowolnie zaciskał ręce na kierownicy, bezskutecznie próbując wyzbyć się myśli, które nader wszystko przypominały mu o tym, co usłyszał jakiś czas temu. I pomyśleć, że w ciągu godziny człowiek może się dowiedzieć aż tylu rzeczy. Nie spodobało mu się, że Elizabeth zniknęła bez słowa, ale nie miał na to wpływu – to były tylko i wyłącznie jej decyzje, z którymi musiał się liczyć nawet, jeśli uważał je za niepoprawne.
      Wysłuchał, co jasnowłosa miała do powiedzenia i spojrzał na nią przelotnie, zauważając nikłe zdenerwowanie w postaci skubania sukienki. Kiedy kończyła mówić, sygnalizacja zaalarmowała zielenią, iż droga wolna. Velasco wrzuciwszy bieg, wcisnął pedał gazu. Za sprawą trzystu dwudziestu pięciu koni mechanicznych, licznik samochodu zrównał się z setką w ciągu pięciu sekund, niestety Lysander nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał długiej prostej, by przycisnąć go solidniej. Lubił śpiew ośmiu cylindrowego silnika i pracujących w nim tłoków, które przy tej marce samochodu brzmiały przepięknie – dlatego jazda czarnym pojazdem sprawiała mu ogromną przyjemność.
      Zwolnił niechętnie widząc nieopodal kolejne skrzyżowanie, na którym tym razem będą skręcać.
      - Przepraszam – odezwał się przebijając panującą w środku ciszę, która zazębiała odgłosy silnika – Nie powinienem był Cię zostawiać samej – wyjaśnił z nieznacznym westchnięciem. Nie wiedział co dziś w niego wstąpiło, by aż tak poddać się emocjom, które niegdyś kompletnie nie istniały. Być może nie miały dla kogo. Tak czy siak, Sander zauważał, że wmawiana mu aleksytymia powoli zaczynała ginąć gdzieś w czeluściach jego charakteru, albo ostatnimi czasy zdecydowanie przestała dawać o sobie znać. Nazajutrz zapewne wszystko wróci do normy, ale dziś marzył o szklance niemieszanej, szkockiej whisky.
      Skręciwszy w węższą uliczkę, która służyła za skrót, zwolnił do bardzo małej prędkości w związku z koleinami i niemalże stykającymi się z lusterkami ogrodzeniem tutejszych działek. Przebrnąwszy przez ów cieśninę, oboje znaleźli się w znanym miejscu, przed którym Velasco miał okazję już parkować.
      Przekręcił kluczyk w stacyjce, pozwalając pojazdowi zamilknąć. Zerknął chwilowo na dom i powrócił spojrzeniem do Felicity.
      - Nawet nie podziękowałem Ci za taniec – zauważył, unosząc usta w lekkim uśmiechu. Sam nie wiedział co powiedzieć, ale na pewno nie wypadało mu teraz rzucać czegoś w stylu „mam nadzieję, że świetnie się bawiłaś”, co byłoby szczególnie pustym stwierdzeniem. Bawiłaby się dobrze, gdyby wyszła stamtąd prawdziwie uśmiechnięta i zadowolona, natomiast było wręcz przeciwnie. Jedyna rzecz jaka mogła się zmienić, to jego podejście do balów – od teraz nie będą one wiejskimi imprezami, a katastrofalnymi przeżyciami. Może nie do końca świata, ale przynajmniej do następnego razu, do którego okazji w najbliższym okresie raczej nie będzie.

      Lysander Velasco

      Usuń
    15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    16. Obserwowanie Lysa, a nie drogi miało pewien ważny plus: nie widziała z jakim zawrotnym tempem pokonywali drogę. A raczej - łatwiej było jej to ignorować, gdy skupiała się na mężczyźnie. Bo nawet jeśli ufała mu jako kierowcy, to i tak taka prędkość automatycznie powodowała pewien lęk.
      Kiedy ją przeprosił, nie potrafiła ukryć zdziwienia. Nie rozumiała co miałoby sprawić, żeby musiał ją przepraszać. Usłyszawszy kolejne słowa, pokręciła od razu głową i uśmiechnęła się nieco szerzej, trochę rozbawiona całym idiotyzmem tej sytuacji, która wydarzyła sie na balu i przez którą jeszcze teraz Lys miał wyrzuty sumienia. Na to wszystko nie pozostawał już żaden inny komentarz jak tylko ten nieco bezradny uśmiech.
      - Przestań, Lys - żachnęła się. - Jestem dużą dziewczynką i nie potrzebuję stałej opieki. Wredne dziewczyny były, są i będą zawsze. I zawsze znajdzie się jakiś głupek, który trochę za bardzo przejmie się ich słowami - zauważyła. Oczywiście, w tym przypadku to ona była wspomnianym głupkiem. Postanowiła być twarda, przynajmniej dopóki nie zostanie sama. Nie chciała by Lysander się nią przejmował. Było jej przykro przez to wszystko, ale to był jej problem. Problem, w którym nikt nie mógł jej pomóc, bo tak naprawdę to ona sama go stanowiła. Jaki więc byłby sens zadręczania tym innych?
      Nie sądziła też, by ktokolwiek miał obowiązek ciągłego bycia przy niej. Równie dobrze któreś z nich mogło iść do toalety i wtedy dopadłyby ją tamte dziewczyny. Lys i tak poświęcił jej sporo uwagi, więcej niż według siebie powinna otrzymać.
      Gdy samochód w końcu zgasnął, wcale nie była zadowolona. Dobra, nie potrzebowała stałej opieki, ale jednak o wiele milej spędzało się czas w towarzystwie Lysandra niż własnych demonów.
      Na jego słowa, uśmiechnęła się ciepło, nieco rozmiękczona nimi. Nawet nie pomyślała, że powinien jej podziękować.
      - Cała przyjemność była po mojej stronie - odparła szczerze. Naprawdę wspaniale tańczyło się jej z Lysanderm i chętnie by to powtórzyła. Nie ważne jaki miałby by to być rodzaj tańca: czy to coś na wzór walca, czy może taniec robotów w okropnym kółeczku. We wszystkich kategoriach rządził. - Zapiszę nas teraz na jakiś konkurs. Co wolisz: roboty, czy taniec towarzyski? - spytała żartobliwie, by rozluźnić atmosferę. Skoro sama miała znaleźć się za chwilę w dołku, to chciała przynajmniej by Lysowi poziom endorfin wzrósł. Nie miała awaryjnej czekolady pod ręką, musiała więc się zdać na swoje głupie poczucie humoru.
      Po chwili z jej ust wydało się jednak ciche westchnięcie. Czuła, że moment pożegnania zbliża się nieubłaganie i nie mogła odkładać go w nieskończoność, marnując czas Lysa głupimi żartami. Pewnie chciał odpocząć po długiej nocy. Odgarnęła włosy z twarzy i z pewnym smutkiem spojrzała na twarz mężczyzny, a raczej jej zarys, bo aktualnie okolicę oświetlał jedynie księżyc.
      - Chyba już pójdę... Dziękuję za podwiezienie... i w ogóle wszystko. Naprawdę dobrze się bawiłam... - do pewnego momentu - dokończyła w myślach. Jej słowa były szczere. Póki się nie rozstali miała doskonały humor i wszystko było niemalże idealnie.
      Podrapała się za uchem, znów odgarnęła włosy i ociągając się, odpięła pasy. Chyba nie miała wyjścia. Musiała w końcu wyjść z samochodu i zmierzyć się z demonami. Nie ważne jak bardzo nie podobała się jej myśl o tym. - Będziesz na siebie uważał? - upewniła się jeszcze, chcąc zafundować sobie jeszcze kilka dodatkowych sekund w jego towarzystwie.

      Usuń
    17. Miała rację odnośnie wrednych osób i tego, że wystarczyła chwila nieuwagi, by mogło wydarzyć się coś, czego nikt nie planował. Tak zresztą stało się na balu. Jakoś mało go obchodził fakt, że nie jest już małą dziewczynką i nawet ten, że nie wybrali się tam razem. W pewnym sensie Felicity stała się przez przypadek kimś w rodzaju jego „balowej partnerki” – znał ją trochę i nie mógł pozwolić, by spotkały ją jakiekolwiek złe rzeczy w jego obecności. Miała bardzo delikatny charakter i nie ze wszystkim potrafiła obchodzić się iście stanowczo. Do tego był potrzebny jej ktoś – na balu właśnie Lysander poczuł się tym kimś. I sądził, ze każdy inny facet postąpiłby tak samo, czego przykładem był Adam, któremu w głębi duszy był wdzięczny. Możliwe, że nawet mu o tym powie przy najbliższym spotkaniu – ciężko spotkać dżentelmenów w dobie obecnej ery.
      Poczuł ulgę, kiedy pokrótce wyjaśniła mu szczegóły jej nagłej ucieczki, co od razu wypisało się na wcześniej napiętych mięśniach jego twarzy. Kilka uwidocznionych nerwami żył, zdążyło schować się z powrotem pod warstwą skóry, a zieleń jego tęczówek stopniowo się łagodziła. Przez chwilę zastanawiał się, czy udałoby wszczepić w Felicity nutę zdystansowania i nauczyć zamykania uszu na puste oskarżenia jeszcze bardziej pustych osób – ostatecznie pozostawił tę myśl pod znakiem zapytania. Póki nie spróbuje to się nie dowie, choć miał drobną nadzieję.
      Uśmiechnął się i pokiwał głową w potwierdzeniu jej słów, jednak nie dorzucił do tego swoich trzech groszy. Nie mógł zaprzeczyć, że jest dorosła, ale nie mógł również potwierdzić, że nie powinien budować wokół niej bariery ochronnej – swoje zdanie zostawił jednak tylko w myślach.
      - Taniec towarzyski przekazał mi ojciec, chętniej pouczyłbym się kroków robota – odpowiedział równie żartobliwie, zdobywając się nawet na krótki śmiech. Potrafiła rozluźnić atmosferę i to trzeba było jej przyznać. Nie miał okazji praktykować sztywnych kroków i nienaturalnych ruchów rąk, więc nie dość, że przez chwilę dobrze się bawił, to i spróbował czegoś nowego.
      Nie uszło jego uwadze, z jakim trudem się żegnała. Jemu też się do tego nie paliło, zresztą wiedział, że nie wyjdzie jej na dobre siedzenie w czterech ścianach... Poza tym był to dom Elizabeth, z którą Fela tak czy siak nie miała kontaktu, a dzisiejsza impreza mogła sprawić, że będzie czuć się jeszcze bardziej niezręcznie.
      Przyglądał się kiedy odpinała pasy. Jej mina wyraźnie błagała o zatrzymanie wskazówek zegara, które nie dość, że mknęły nieubłaganie, to skazywały kwadrans po północy.
      - A ja się nie bawiłem za dobrze – odezwał się w końcu, zbywając jej pytanie, w którym prosiła by na siebie uważał. Zbliżył się do niej i sięgnąwszy pas, ku jej zdziwieniu, zapiął ją ponownie – Dlaczego mamy siedzieć sami z totalnie zrujnowanym humorem, jak możemy siedzieć razem i go sobie poprawić? - zapytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Było to bardziej stwierdzeniem, które poparł przekręcając kluczyk w stacyjce. - Masz ochotę na jakieś dobre wino, Felicity? Dobre wino w dobrym miejscu? - zerknąwszy okazyjnie na dom Ramsey, wrócił wzrokiem do Feli, malując na twarzy uśmiech.

      Lysander Velasco

      Usuń
    18. Zdecydowanie zbyt mocno się wszystkim przejmowała. Czasem sprawy nie dotyczyły nawet jej, a i tak odczuwała to jakby ona obrywała. Na przykład kłótnie brata z ojcem czy matką dotykały ją, choć nie powinny, albo gdy dokuczano jej znajomym odbierała to równie źle co poszkodowana osoba. Zazwyczaj nie potrafiła nikogo obronić i tylko łączyła się w bólu z tym kimś. Robiła to jednak tylko w duchu, bo bała się pokazać uczucia. Wolała kryć je za żartami. I tak naprawdę większość się nabierała i myślała, że nie można jej ruszyć. A wystarczyło trochę uważniej przyjrzeć się jej w takich momentach. Tak jak to zrobił Lysander, który jakimś cudem czytał z niej jak z otwartej książki. To było przerażające jak łatwo przychodziło mu rozszyfrowywanie jej i niszczenie wszelkiego oporu z jej strony, choć znali się tak krótko.
      Uśmiechnęła się szeroko, usłyszawszy jego odpowiedź. Niech się w takim razie nie zdziwi, jak kiedyś porwie go po lekcjach na salę taneczną i zacznie "uczyć" tańca robota. Jeszcze pożałuje swoich słów!
      Zdziwiła się, gdy tak bezpośrednio wyraził swoją opinię. Jeszcze bardziej się zdziwiła, gdy zapiął pas z powrotem. Już chciała coś powiedzieć, gdy padły kolejne słowa z jego ust. Propozycja była szalenie kusząca. Wywołała naturalne wahanie, bo przecież było już tak późno i w ogóle, ale z drugiej strony... Naprawdę nie chciała siedzieć teraz sama i się smucić. Również zerknęła przelotnie na dom, a później na twarz Lysandra. Jego ciepły uśmiech sprawił, że odezwała się zanim świadoma część jej mózgu w ogóle zareagowała:
      - Bardzo chętnie - powiedziała i również się uśmiechnęła. Odetchnęła z niemałą ulgą na myśl, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie sama. A i tak pewnie skończyłaby z butelką wina. Poza tym Lys miał na nią doskonały wpływ. Może przegoni demony na tyle, że już nie wrócą? Przynajmniej w najbliższym czasie... Byłaby mu za to ogromnie wdzięczna.
      Samochód powoli ruszył, by po chwili opuścić okolicę, w której mieszkała Fela. Dziewczyna teraz nie patrzyła już na Lysa, tylko przez okno, ciekawa gdzie też planuje ją zabrać...

      Usuń
  12. Uniosła brew, podążając za Adamem do jego auta, gdzie zajęła miejsce pasażera. A najgorsze w tym wzystkim było to, że nawet nie mogła wyjaśnić mu tej całej popieprzonej sytuacji - może wtedy przestałby się dąsać jak babsztyl. Oczywiście nie powiedziała mu tego na głos, naprawdę chciała się stąd oddalić. -Co się z Tobą dzieje, Hadaway? Co ci takiego zrobiłam, że chodzisz wściekły jak osa? - zapytała, ściągając krótko lisie brwi. Okręciła głowę w jego stronę. - Nie chcę do domu. Wysadź mnie gdziekolwiek indziej.

    Ramsey

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adam nie byl zly. Bylo mu po prostu wszystko jedno. Zamknal oczy. Nie musiala mu nic wyjasniac, bo nic go to nie interesowalo. Zaprosil ja tylko na impreze. Nie byl i nigdy nie bedzie w jej zyciu by musiala sie martwic o to co mu powiedziec.
      - powiedz tylko gdzie, Elizabeth. - byl spokojny i obecnie mial lekko przymkniete oczy. To po prostu jedna wielka pomylka. Dlatego tez nie zamierzal sie wysilac na wymyslanie jakiegos miejsca.

      Usuń
    2. Ja pierdolę. Dziś tylko na taką kreatywność było ją stać. Nabrała ochoty, żeby natychmiast wysiąść, ale to kolejny nic nie wnoszący do sprawy poryw emocji. Mogła wysiąść, owszem, ale co zrobiłaby potem? Prowadzić nie mogła, zostać sama też nie, bo zachowywała się jak dziecko we mgle. W Pontiacu Lysa były tylko dwa miejsca, a odwoził już Felę. Przestała dawać sobie ze wszystkim radę, a na domiar Adam postanowił dziś skakać ze skrajności w skrajność. Goddammit, lubiła go, ale może to i lepiej, że tak szybko się zdystansował. Być może zrozumiał, że tak będzie lepiej. Powinna się cieszyć, że zdala od niej będzie bezpieczniejszy, a mimo to poczuła przygnębienie. Przecież tak samo wyglądała sprawa ze Scottem, Felą i Lysandrem. Naprawdę musiała zostać z tym wszystkim sama? Na samą myśl przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. Była jednak zbyt zmęczona, by widać to było na zewnątrz. Oparła skroń o zimną szybę, zamyjając oczy. - Na cmentarz... - mruknęła półgłosem, dobrze wiedząc, że nie musi tłumaczyć, na który cmentarz i do kogo chce jechać. Brakowało jej już na to wszystko sił i musiała jakoś ich sobie przydać.

      Ramsey

      Usuń
  13. Całe szczęście na głos nie wyraziła swoich myśli, bo jeszcze Adama by rozbawiła. Nie musiała się martwić o jego bezpieczeństwo. Co prawda nie wiedziała o tym i nigdy się już nie dowie, ale to nie znaczyło, że przestało być to częścią jego historii. A po drugie - oboje wiedzieli, że jego dystans pasował jej z innych powodów, niż martwienie się o niego. Zresztą - czemu niby miałoby ją to coś obchodzić?
    Kiedy rzuciła miejscem nie dał po sobie znać, jak mu się to nie podobało. Przecież go znała. Wiedziała, że w takim miejscu jej nie zostawi. Dlaczego on się zawsze musiał w takie rzeczy wpieprzać? Tak, z całą pewnością wolała być teraz w samochodzie z profesorem. Co jak co, na pewno lepiej by się nią zajął.
    Bez słowa podjechał pod cmentarz i wysiadł z samochodu, czekając, aż i ona to zrobi, by mógł zamknąć auto. Wsunął ręce do kieszeni zachowując dystans ale idąc za nią. Założył jeszcze słuchawki na uszy i mógł tak spędzać nawet kilka godzin.

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  14. W takim razie dobrze, że i on nie myślał głośno, bo bezpardonowo zarobiłby od niej w mordę, nawet jeśli nie mogłaby przez to dostać się szybko i sprawnie do Jacka. Bo rzeczą oczywistą było, że znalazłaby inny sposób, żeby pobyć z nim sam na sam. Bo i owszem, oczekiwała od Adama, że zostawi ją samą na cmentarzu w środku nocy - przecież doskonale dałaby sobie radę. A przynajmniej tak sobie myślała w tym swoim podchmielonym łbie. I pomyśleć, że ona glupia się dla niego narkotyzowała, a on teraz odwala dziwne sceny zazdrości, bo niestety, ale właśnie tak wyglądało to z boku. Gdyby wystarczało mu bycie kumplem, byłby nim nadal, a nie się wycofywał się niewiadomo z czego. Owszem, Lysander w pewien sposób imponował jej jako mężczyzna, ale Ramsey nie była przecież głupia. Po dzisiejszym dniu miała pewność, że Velasco interesuje się Felą i sprawnie powściągnęła własne emocje na rzecz załatwienia kluczowej dla niej sprawy, a mianowicie kąta, gdzie mogłaby spokojnie wylizywać rany w tajemnicy przed wszystkimi. Kluczowej, nic wiec dziwnego, że odesłała go do Feli. W końcu nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. I rzeczywiście, teraz wolałaby omawiać z Lysem kluczową dla niej sprawę w jego wozie, niż siedzieć w grobowej ciszy z Adamem i zastanawiać się, co go do cholery ugryzło. Nie miała do tego ani cierpliwości, ani nerwów. Okazuje się, że Ramsey potrafiła dobrze współgrać tylko z Jackiem, a próby współgrania z innym mężczyzną musiały zakończyć się na niezobowiązującym flircie. Kiedy wysiadł z auta, a potem zaczął za nią iść, nie wytrzymała. Po prostu coś w niej w końcu pękło. Zawróciła do chłopaka, chamsko wyciągając mu słuchawki z uszu i wwiercając spojrzenie w jego źrenice. - Wybacz, Hadaway, ale chcę z nim pobyć sama. Więc pokaż mi jak bardzo jest ci wszystko jedno, co bezskutecznie usiłujesz robić odkąd wsiadłam z Tobą do auta i zawijaj stąd, zanim wyprowadzisz mnie z równowagi tą swoją śmieszną, wyssaną z palca zazdrością. - warknęła przenikliwie i nisko, tak jak to tylko Elise potrafiła.

    Ramsey

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy sie na nieho wydarla jedynie stal i na nia patrzyl. To i tak bylo jedna z przyjemniejszych rzeczy jakie dzis dzieki niej doswiadczyl. Zasmial sie na koncu jrj wypowiedzi. Jedyna osoba, ktora dzis byla zazdrosna a do tego odegrala sceny rodem drama queen byla Ramsey. On tylko cholernie nie chvial byc wciagniety w te gre. Zwlaszcxa bezwiednie.
      - Nie. Bede stal daleko i mial sluchawki. - odparl jak juz przestal sie smiac. Widzial w jakim byla stanie. Dla niego sie narkotyzowala. Jasne. - i nie dowartosviowuj sie tak. Trzeba by znacznie wiecej by wzbudzic moja zazdrosc. - wzruszyl ramionami i znow zalozyl sluchawki.

      Usuń
    2. Po pierwsze, nie wydarła się na niego, tylko nawarczała. Po drugie, niby dla kogo? Nie było jej w szkole od tygodnia, nie miała najmniejszego pojęcia, kto będzie na balu, a kto nie, już zwlaszcza nie spodziewała się tam Lysandra, który kiedyś w krótkiej opowieści streścił jej, jak przebiegł jeden z jego pierwszych "balów" i że na kolejne nie planuje się wybierać. Dla Adama chciała wyglądać tak dobrze jak kiedyś, żeby przypadkiem nie się za nią nie wstydził. A tymczasem co? Wyrósł między nimi milowy mur. W przeciągu godziny, nie dłużej. Dłonie piekły ją żywym ogniem, ale nie pozwoliła sobie go uderzyć, bo czuła, że to też by olał. Niemniej jednak, zasłużył na to żeby mu solidnie przyłożyć, bo niby czego jej według niego brakowało? No i po raz kolejny ktoś ją upokorzył, a to było ciężkie do przełknięcia. - Tak sądzisz? Jeszcze dwie godziny temu dosłownie wmurowało Cię na mój widok. - mruknęła, nagle ziębiąc chłodem. Kolejna fasada obronna. Wszystko bowiem wydało jej się tak cholernie niesprawiedliwe, Adam był niesprawiedliwy. Przez to wszystko była strasznie niestabilna, w dodatku doping nie pomagał. Chciała tu przyjechać, żeby się wykrzyczeć i być może wypłakać trupom, bo jej nerwy zaczynały się zrywać i puszczać, co dało się poznać po nieznacznej zmianie w oddechu. Sytuacja ją przerastała i ostatnie czego było jej trzeba, to problemy z Adamem, który miał być jej najlepszym kumplem, a obecnie zachowywał się jak ostatni dupek. Nawet ulżyć sobie nie mogła, no kurwa! Chciał za nią łazić? W porządku. Odwróciła się na pięcie, ściskając dłonie w pięści i ruszając przed siebie, aby po chwili przejść na drugą stronę ulicy. Do Jacka przyjdzie innym razem, kiedy będzie mogła w końcu pobyć sama. Pierwszy raz od jego śmierci była bliska rozpadu, aczkolwiek zręcznie dusiła w sobie łzy wściekłości.

      Ramsey

      Usuń
    3. Przyjrzal sie jej uwaznie.
      - To ze mnie zamurowalo nie oznacza, ze od razu mam sie czuc zazdrosny. W dalszym ciagu wygladasz oszalamiajaco, ale to wszyszystko. Skorupa nie wywoluje zazdrosci. Cieszy oko. - no bo co mial jej powiedziec? Ona tez go dzis zle potraktowala. Nie tulko jego. Zachowywala sie jak rozwydrzone dzieco myslace ze wszystko sie kreci tylko w okol niej. Najbardziej chyba zal mu bylo Felicity - musieli wiedziec jak jest traktowana i jak boi sir obcych -w tym Adama. A to jego do niej wyslali, bo Ramsey nie mogla nie byc w centrum uwagi. Nie. Zaczal sir zadtanaeiac czy zawsze byla tak zapatrzona w siebie i uwazala swoje problemy za najwazniejsze na swiecie.
      Ruszyl za nia, wolnym krokiem. Normalnie by ja zlapal za rece przyparl do sciany i choviazby sila sprowokoeal by sie na nim wyrzyla i by jrj ulzylo. Dzis juz nie uwazal ze zaslugiwala z jego strony na takie poswiecenie.

      Usuń
    4. On chyba oszalał. Elise była ostatnią osobą, którą można by określić mianem zapatrzonej w siebie. Jak mógł oceniać ją na podstawie jednego incydentu, w dodatku po dragach, kiedy nie była do końca sobą? Gdyby był tu przez ostatni rok, doskonale wiedziałby, że odkąd Jack umarł Ramsey stawia siebie na ostatnim miejscu. Pierwszy był Scott. Za Scottem była Fela, przez wzgląd na fakt, że Elise udostępniła jej własny dom i w życiu nie dopuści do tego, żeby stała się jej jakąkolwiek krzywda. Osobiście natomiast nic do niej nie miała, bo choć pomysł z podszywaniem się za uczennicę uważała za skrajnie głupie, zdawała sobie sprawę, że panna Durden ponosi konsekwencje swojego postępowania i w przyszłości nic podobnego nie przyjdzie jej do głowy. Nie zmieniało to jednak faktu, że dziewczyna podobny los zgotowała sobie na swoje własne życzenie, a Elise przecież nigdy nie prosiła Jacka, żeby się zadłużał, nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, więc nie spodziewała się, że po roku kredytodawcy dadzą o sobie znać. Teraz jednak musiała sobie z tym jakoś radzić całkiem sama, wreszcie kiedy już poczuła, że traci kontrolę i starała się szukać pomocy, do czego nigdy w życiu się nie posunęła - była uważana za rozwydrzone dziecko, które ma się za pępek świata? Naprawdę? Dobrze, że nie słyszała jego myśli, bo chyba by się złamała, z drugiej strony... Widziała przecież jak na nią patrzy. I wręcz nie mogła tego znieść. Tego jakie ma o niej zdanie i jak bardzo się myli. Szła powoli chodnikiem, podświadomie potęgując te myśli. I w pewnym momencie dosięgnęła skraju. Zatrzymała się więc, jeszcze przez chwilę walcząc ze sobą. To nie miało prawa ujrzeć światła dziennego i wiedziała o tym, ale czuła się tak niesprawiedliwie potraktowana, że będąc pod wpływem, przestała nad sobą panować. Odwróciła się gwałtownie, po czym dopadła do mężczyzny, ponownie wyrywając mu słuchawki z uszu i łapiąc go za fraki, w czasie jak zaglądała mu w oczy swoim szklistym spojrzeniem. - Co Ty sobie właściwie wyobrażasz, Hadaway..? Wracasz tu po roku nieobecności i wydaje Ci się, że masz prawo wystawić mi ocenę? Widzę przecież, jak na mnie patrzysz. Nic nie wiesz. Jesteś niesprawiedliwy... - męczył ją taki natłok sprzecznych emocji, że musiała mówić szeptem. Gdyby mówiła głośniej, jej głos mógłby się załamać. Mocniej szarpnęła jego koszulę, walcząc ze sobą. - Jack miał cholerne długi... - zaczęła, ale wtedy tak ścisnęło ją w gardle, że nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Kontynuować mogła najprędzej za chwilę, ale na ten czas odsunęła się od niego spojrzeniem, by się opanować. Tak, stanowczo nie była dziś sobą. Zadziałała pod impulsem. W tak ważnych sprawach to jej się nigdy nie zdarzało.

      Ramsey

      Usuń
    5. Trochę była, ale na swój sposób zawsze wydawało mu się to urocze. Była zapatrzona w siebie w ten płytki sposób na płaszczyźnie codzienności. Dobrze wiedział, że kiedy już chodziło o coś ważnego, to odsuwała siebie na dalszy tor. To było całkiem zdrowe podejście do życia.
      Nie mniej jednak dziś, już sam nie wiedział, co miał o niej myśleć. I... cóż. Może był zazdrosny? Właściwie sam nie wiedział, bo nigdy mu się to nie zdarzyło. Wiedział tylko, że cholernie było mu źle z tym co się działo zaczynając od tańców, poprzez jej zły humor, tym jak szorstko go potraktowała i na koniec równie szorstko się go pozbyła. Na początku jak ją przytulił na dworze, wyczuł, że chciała być sama - tak mu się zdawało, ale potem jak już przyszedł profesor, zaczął myśleć, że może nie sama. Po prostu nie chciała jego towarzystwa. Po co on przyszedł na ten cholerny bal? Mógłby teraz sprzęt obsługiwać, jak zawsze. Może by nawet z kimś pogadał. Zamiast tego poczuł się, jakby naprawdę wymierzyła mu policzek. I w dodatku nie wiedział za co.
      Obserwował okolicę i nagle zdał sobie sprawę, że dziewczyna do niego zawróciła. Nie miał już siły z nią rozmawiać - nie wiedział jak ma to robić. Po całym dzisiejszym wieczorze po prostu nie widział. Tak bardzo nie chciał tracić z nią kontaktu. Z każdym następnym krokiem jego początkowa złość mijała i jak patrzył na nią, jak idzie czuł... coś.
      Teraz gdy znów patrzyła w jego stronę, jedynie wyprostował się i cierpliwie czekał. Pozwolił na to, by trzymała go jak chciała.
      - Wracam tu po roku i mam prawo być niezadowolony, że nie zachowujesz się, jak ty. Widzisz jak na ciebie patrzę? - Zaśmiał się i bardziej wyprostował. Chwycił ją za nadgarstki i opuścił jej ręce wzdłuż jej ciała wciąż je trzymając. Podszedł do niej o krok. Zdecydowanie za blisko. Spojrzał jej głęboko w oczy, a jego ciepły oddech mogła czuć na swoim policzku. - To powiedz. - Pochylił się nad nią jeszcze bardziej, do tego stopnia, że ich twarze dzieliły tylko centymetry. - Powiedz, w jaki sposób na ciebie patrzę. - A patrzył intensywnie, głęboko i bardziej przy tym oddychał, jakby potrzebował więcej powietrza. Bezwstydnie i z całą pewnością siebie i drapieżnością, jaką miał - a miał ich sporo. Był niemal pewny, że nie rozmawiają w tym momencie o tym samym, ale tym zbliżaniem chciał się tylko upewnić, że dobrze go zrozumie.
      Kiedy się szarpnęła puścił ją, ale wciąż na nią patrzył. Słysząc o długach jakby otrzeźwiał. Zwilżył wargi i zamknął na chwilę oczy. Cokolwiek, co tak się zaczynało, nie mogło zwiastować niczego dobrego.
      - Ruda, jaki długi?

      Adam

      Usuń
    6. Naprężyła się, kiedy tylko chwycił ją za nadgarski, co mógł śmiało
      dostrzec, jak i poczuć pod palcami. Nie szarpała się jednak,
      ograniczając ruch do okręcenia głowy w bok. Spodziewała się bowiem
      zbliżenia, a to był najgorszy możliwy moment na takie zagrywki. Nie
      panowała nad sobą i nie była pewna swoich reakcji, co tylko podnosiło
      poziom frustracji, a to zdecydowanie nie działało na korzyść
      mężczyzny. Nie potrafiła się bowiem skupić na tym jaki jest
      onieśmielający i jak emanuje wręcz zwierzęcym seksapilem, kiedy
      niezmiennie narastało w niej rozdrażnienie wywołane najprawdopodobniej
      krążącym w żyłach nakrotykiem. Nie była przyzwyczajona do napierania
      na jej intymną strefę, do tej pory tylko Jack pozostawał w tym
      bezkarny, a jak każdy wie - nie było go z nimi od roku. Ramsey w tym
      czasie zdążyła poważnie zdziczeć i znacznie lepiej byłoby na nowo
      oswoić ją z taką bliskością, zanim postanowi się zacząć ją wprowadzać.
      Może dlatego w końcu wyszarpnęła mu ręce, machinalnie cofając się o
      krok i wciąż czując na wyziębionej skórze wilgotny ślad jego oddechu.
      Patrzyła na niego z pewnym wyczulonym dystansem, jakby nieco nieufnie.
      Co niby chciał osiągnąć tym całym zaborem przestrzeni? - Nie będę
      tutaj o tym z Tobą rozmawiać...
      - mruknęła cicho, instynktownie
      rozejrzawszy się na boki.

      Ramsey

      Usuń
    7. Normalnie pewnie nawet by o tym pomyślał - w końcu on bardzo dużo takich potrzeb potrafił wyłapać, ale dziś nie był już w stanie. Szargały nim emocje, które już doszczętnie go irytowały samym egzystowaniem. Nie potrafił wręcz trzeźwo myśleć, a to dla niego było bardzo trudne do opanowania.
      A kiedy już powiedziała, że widzi jak na nią patrzy - złamała go całkowicie. Nie liczyło się już to, że prawdopodobnie mówiła teraz o tym osądzającym wzroku. Nie. Jego mózg wyjął to zdanie z kontekstu. No cóż, może nie do końca. Jakby nie było, przy czym by to się nie działo - zawsze patrzył na nią w ten sam sposób. Jego zachwiany oddech i to pełne pożądania i bezsilności spojrzenie.
      Kiedy ona się cofnęła, on odwrócił się do niej tyłem i zakrył oczy dłońmi, po chwili wsuwając je w swoje włosy i przeczesując. Odetchnął parę razy i spojrzał na nią przez ramię, akurat jak się rozglądała, wręcz lekko zaniepokojona. To ten gest sprawił, że ta gwałtowność się z niego ulotniła. Ostrożnie i powoli podszedł do niej, by dać jej czas na oswojenie się z tym. Nim podszedł za blisko wyciągnął przed siebie dłoń, jak do spłoszonego kotka, po czym położył ją na jej nadgarstku i z każdym wolnym krokiem przesuwał dłoń do góry, aż w końcu znów stał blisko niej, z ręką na jej ramieniu. Spojrzał jej w oczy.
      - Dobrze. Jedźmy do ciebie. - To było jedyne miejsce, bo prawdopodobnie potrzebowała takiego, gdzie czułaby się bezpiecznie. Jego odpadało, ponieważ nigdy tam nie była. Nikt nigdy tam nie był.

      Adam

      Usuń
    8. Problem w tym, że dla Ramsey nie było już takiego miejsca, które mogłaby uznać za bezpieczne, a tym bardziej nie był to nawet jej własny dom, biorąc pod uwagę fakt, że od jakiegoś czasu w pobliżu kręcili się nieodpowiedni ludzie i ona doskonale to wyczuwała. Tak między Bogiem a prawdą to Ruda od dawna nie poczuła się bezpieczna, ciągle będąc w stanie dziwnej gotowości i czuwania. Pocieszał ją jedynie fakt, że Fela najprawdopodobniej jest tam teraz z Lysem, który zważywszy na jej stan, nie odjedzie za prędko. Na samą myśl, że któryś z tych podejrzanych typów mógłby znów wejść do środka, podczas kiedy panna Durden jest tam zupełnie sama, Elise czuła, że autentycznie robi jej się słabo. Będzie musiała jak najszybciej załatwić z dziewczyną kwestię wyprowadzki. Nim to jednak, rozejrzy się za jakimś lokalem zastępczym, w końcu nie może jej wystawić na ulicę. Nieco pobladła od tego wszystkiego na twarzy, jakby jej karnacja nie była wystarczająco jasna. Oczywiście, że widziała w jego oczach to palące pożądanie, nawet za czasów kiedy Jackson żył i właśnie na tej podstawie wysnuła wątek o zazdrości. Nigdy nie odważyła się poruszyć tego tematu, przekonana że tak będzie lepiej dla ich relacji, ale teraz dostrzegała, że to był błąd. Adam nie był przecież pijany, a zachowywał się jakby własne ciało zaczęło wymykać mu się spod kontroli. Kiedy odwrócił się do niej tyłem, odruchowo chciała położyć mu rękę na ramieniu czy wesprzeć w jakikolwiek inny sposób, ale zamarła. Nie potrafiła, zostawiając go z tym samego, przynajmniej na razie. - Mówiłam, że nie chcę jechać do domu... - co nie znaczyło jednak, że wolałaby jechać do niego. Wnioskując po tym, jak się zachowywał, to nie był najlepszy pomysł. Odetchnęła cicho, gdy tym razem, obszedł się z nią zupełnie ostrożnie. Mimo, że wciąż nie czuła się z pozycją komfortowo, to nie próbowała się w żaden sposób odsunąć, ani uciekać spojrzeniem. - Jedźmy do hotelu, pokryję koszta. - w końcu to była jej fanaberia, na chwilę obecną, najbardziej odpowiednia. Hotele były, jakby nie patrzeć, bardzo anonimowe i choć od dawna nie czuła się bezpiecznie, to właśnie w takim hotelu najłatwiej było jej się choć trochę odprężyć.

      Ramsey

      Usuń
    9. Trudno byłoby mu zaprzeczyć, że Ruda nie podobała mu się od zawsze - ale szanował i ją i Jacka, więc nawet przez myśl mu nie przeszło, by cokolwiek z tym zrobić. Zachowywał się w stosunku do nich - według siebie - odpowiednio, grzecznie i nie przypominał sobie, by postawił Ramsey kiedykolwiek w niezręcznej sytuacji. Trzymał się na wodzy, ale fakt. Jeżeli coś miało go zdradzić, to był to wzrok. Co prawda i on był wcześniej o wiele bardziej stłumiony niż obecnie, ale był.
      Nie był zazdrosny, naprawdę. Jemu się tylko nie podobało to, co się z nią działo. Znaczy, jasne, podejrzewał, że lubiła profesora trochę za bardzo, ale irytowało go to tylko w kwestii tego, że po co zgodziła się iść z nim. Chciała wzbudzić w tamtym zazdrość? Znaczy tak, Adam był idealny do tego, ale to nie zmieniało faktu, że mogła go uprzedzić.
      Panował nad swoim ciałem lepiej niż przypuszczała - akurat to jedno nigdy nie wymykało mu się spod kontroli. Czuł, że nie jest jej komfortowo. Musiał przyznać, że przy ich ostatnim spotkaniu nie nalegała na taki dystans, no ale może to było dlatego, że go pierwszy raz od roku widziała, a teraz już się napatrzyła. Znów spytał sam siebie w myślach, co on tu z nią robi i czemu on skoro tak jej niewygodnie.
      - Nie. Mam lepszy pomysł. - Potarł dłonią jej ramię nim się od niej nieznacznie odsunął, bo nie chciał jej się pchać na siłę jeszcze bardziej. Skierował się do samochodu, czekając na nią. Wyjadą dość daleko, bo po za miasto, ale przy odrobinie szczęścia i łamania przepisów, będą tam za niecałe dwie godziny.

      Adam

      Usuń
    10. Uśmiechnęła się krótko na gest z potarciem ramienia, który prawdopodobnie miał być oznaką wsparcia. Żałowała teraz, że wzięła to głupie świństwo, bo przez specyfik krążący w jej żyłach zachowywała się jak kompletnie inny człowiek. Choć z drugiej strony jakby to wyglądało, gdyby przyszła w glanach, desantach, kowbojkach lub trampkach? Bo obecnie tylko takie płaskie obuwie miała na składzie. Zdecydowanie gryzłoby się z sukienką. Może niepotrzebnie chciała tak bardzo się dla niego wystroić. Wewnętrznie wciąż odczuwała typowo kobiecą potrzebę zachwycania wyglądem, a tymczasem najwyższa pora pogodzić się z faktem, że ten epizod w jej życiu został nieodwołalnie zamknięty. Co do myśli Adama... Nie mogły już być bardziej idiotyczne. Lysa miało nie być na balu, a ona jakby nie patrzeć zgodziła się przyjść z Hadawayem. Bo chciała. Naprawdę chciała. Tylko na dragach niekoniecznie spełniała własne oczekiwania w kwestii zachowań. Kiedy skierował się z powrotem w stronę wozu, powiodła za nim spojrzeniem. Poczuła nieprzyjemny dreszcz. - Na Boga, Adam... Jaki znów "lepszy pomysł"? - zapytała cicho, w obecnej chwili nie znajdując sił, by mówić głośniej. - Dokąd chcesz jechać? Nie wsiądę, jeśli mi nie powiesz. - przestrzegła, czując że kolejna niespodzianka może wykończyć ją psychicznie. Tak po prostu. Podniosła na mężczyznę granat swych oczu, pragnąc już tylko znaleźć się w jakimś bezpiecznym miejscu. Najlepiej takim, gdzie nikt jej nigdy nie znajdzie.

      Ramsey

      Usuń
    11. Nikt nie powiedział, że Adam się nie mylił. Wręcz byłoby to dziwne. No ale kto wie, może jak dziewczyna będzie miała do niego cierpliwość to go wyprowadzi z błędu. Do tego czasu będzie żył w mylnym przekonaniu. W końcu skąd on naprawdę mógł wiedzieć? Łączył fakty ze szczątkowymi informacjami jakie posiadał. Także żył w trochę mało przyjemnym przeświadczeniu, że raczej mało się dla niej liczył, a wręcz, że mógł zostać trochę wykorzystany.
      Nie mniej jednak, to była Ramsey, więc postanowił swoją dumę schować do kieszeni. Otworzył drzwi od strony kierowcy (siłą powstrzymując się, by nie otworzyć pasażerowi - bo mu się przypomniało, jak tego nie lubi) i oparł się o dach wzdychając.
      - Do mojego rodzinnego domku nad jeziorem. Jest tam las dookoła, dużo robali, kominek, czasem jakiś wilk się pokaże, a co najważniejsze - jest tam duże jezioro i łódź należąca do mojego ojca, na której możemy wypłynąć na sam środek jeziora. Ostatecznie mówił mi niedawno, że planuje coś jeszcze pływającego kupić, także pomyśl życzenie, a nóż macie podobny gust i fanaberie. - Wzruszył ramionami, po czym usiadł za kierownicą, licząc, że jednak do niego dołączy. Skoro chciała gdzieś uciec, a do tego, by było to miejsce gdzie nikt jej nie będzie szukał, to było to doskonałe miejsce.

      Adaś

      Usuń
    12. Ich wspólny problem polegał na tym, że oboje wymagali sporo cierpliwości w kwestii funkcjonowania na równi z drugim człowiekiem i tak jak oboje jej wymagali - oboje jej względem siebie nie mieli. No, być może Adam jej ździebko pochował po zakamarkach duszy, ale to wszystko. Ramsey pod tym względem była mocno wybrakowana. Pod tym i pod wieloma innymi, a mimo to Hadaway wciąż nie postawił na niej kreski i chyba chwała mu za to, bo choć on mylnie twierdził, że się dla niej nie liczył, był jedną z doprawdy garstki osób, o które Elise dbała. Dziś może tego nie pokazała, bo dziś to ogólnie nie jej dzień, ale może jutro, kiedy już dojdzie do siebie... Tak, to znakomita perspektywa. Teoretycznie rzecz biorąc była zaskoczona jego propozycją. "Rodzinny domek" nie brzmiało jak miejsce, w które ściągał pierwszą lepszą laskę, ale zawsze mogła się mylić. I miał rację. Taki domek w lesie, nad jeziorem, wydawał się wręcz idealną perspektywą dla kogoś, kto chce zniknąć. Milczała, kiedy rzucała mu spojrzenie ponad dachem, jednak w kącikach jej ust żarzył się drobny uśmiech. Pierwszy, ewentualnie drugi, niewymuszony uśmiech Ramsey tego wieczora. Wsiadła do auta, zaraz zamykając za sobą drzwi. - Jak daleko leży ten domek? - chciała się upewnić, choć samo "w lesie" sugerowało, że będą zmuszeni wyjechać z miasta, a to jakoś tak automatycznie poprawiło jej nastrój. Kiedy ruszał, wpatrywała się w profil mężczyzny, usiłując odgadnąć jego myśli. - Przepraszam, że Ci nie odmówiłam... - odezwała się szeptem ni stąd, ni zowąd - Powinnam była przewidzieć, że zrujnuję Ci ten wieczór. Zawsze tak jest. Przynoszę pecha. - dopowiedziała i po tonie nie dało się poznać, czy naprawdę w to wierzy, czy tylko żartuje.

      Ramsey

      Usuń
  15. Tegoroczny Bal Wiosenny był ostatnim miejscem, w którym Minoo Falk-Karimi chciała się pojawić. Jej imię oraz słowo „bal”, a także „obecność” po prostu nie łączyły się ze sobą, brzmiały wręcz irracjonalnie, wypowiedziane w jednym zdaniu. Kiedy dziewczyna usłyszała o tym przedsięwzięciu, nie zastanawiała się długo nad tym czy przyjdzie, czy nie. Odpowiedź była bowiem oczywista. Minoo nie czuła się dobrze na tego typu przyjęciach. W sukience czuła się okropnie, bo krzywość jej nóg była wtedy widoczna, a poza tym nie umiała tańczyć, co przeważnie robiło się na takich imprezach. Poruszała się jak kłoda, a jej ciało nie chciało z nią współpracować, gdy próbowała tańczyć, więc po prostu sobie to odpuściła, nie chcąc robić z siebie pośmiewiska przed całą szkołą. Jeszcze tego jej brakowało…
    Jednak im bliżej było do dnia, w którym miał odbyć się bal, tym bardziej Minoo była niepewna, jeśli chodziło o jej obecność na przyjęciu. Nie chodziło o to, że zaczynała rozważać przyjście tam z własnej woli. Była członkiem koła fotograficznego, którego członkowie robili zdjęcia na różnych szkolnych imprezach, które później były wstawiane na stronę internetową szkoły. Ktoś musiał chodzić z aparatem podczas Balu Wiosennego, a nikt nie chciał tego zrobić, głównie dlatego, że wszyscy woleli oddać się zabawie. Minoo była jedyną, która mogła te cholerne zdjęcia zrobić, więc chcąc nie chcąc, musiała przyjść.
    Była pewna, że to skończy się tragicznie. W jej przypadku zawsze tak było, ciągle miała pecha. Poza tym czuła się niesamowicie skrępowana w tej – według niej – nieco zbyt krótkiej sukience, sięgającej jej do kolan. O wiele lepiej czułaby się, gdyby przyszła tu w spodniach i swetrze, ale oczywiście nie mogła tego zrobić. Poza tym fluid, który nałożyła jej Alena, nieprzyjemnie przypominał dziewczynie o swojej obecności na jej twarzy. Nienawidziła kremowania się, a to nawet nie był krem, tylko coś, czego funkcjonalności Minoo nie umiała tak właściwie wyjaśnić. Delikatna szminka na ustach, nieco podkreślone usta, lekkie cienie – to wszystko sprawiało, że Mino czuła się niekomfortowo. A był to dopiero początek.
    Kiedy weszła do sali gimnastycznej, jakiś uczeń, który prawdopodobnie odbywał dyżur przy ogarnianiu imprezy, zapytał się jej z kim przyszła, aby mógł wpisać ją na listę. Dokładnie w tym momencie jej wnętrzności skręciły się, bo przecież oczywistym było, że nie przyszła z nikim. I z jakiegoś powodu, bała się mu o tym powiedzieć, dlatego jedynie pokręciła głową i ulotniła się jak najprędzej w głąb sali, dając pochłonąć się całemu temu tłumowi. Nie lubiła tłumów. Chciała zapaść się pod ziemię, ale nie mogła wyjść bez zdjęć, dlatego wyciągnęła aparat z pokrowca i ruszyła przed siebie.
    Nie musiała czekać długo. Już po dwudziestu minutach prawie zemdlała i wybiegła z sali, kiedy próbując złapać ładne ujęcie tańczących ludzi, wpadła plecami na jakiegoś wysokiego chłopaka, prawdopodobnie w jej wieku lub starszego. W porównaniu do niego była malutka i kiedy odwróciła się, miała wrażenie, że płoną jej policzki. Nie wiedziała czego się spodziewać, najprawdopodobniej byłby to zgryźliwy komentarz albo chłodne powiedzenie, że powinna uważać, jak chodzi, ale zamiast tego została obdarowana uśmiechem. I to ją zgubiło. Żołądek dziewczyny związał się w supeł i prawie wypuściła z dłoni aparat, nieprzyzwyczajona do tego typu sytuacji. Odwróciła się i zrobiła krok do przodu, zdecydowanie zbyt gwałtowanie, nie zauważając, że sukienka zaczepiła jej się o materiał stołu, stojącego obok. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Cokolwiek było na stole, już się na nim nie znajdowało, Ktokolwiek patrzył w inną stronę, a nie na Minoo, już tego nie robił. Dziewczyna miała wrażenie, że świat stanął na moment, na jedno bicie serca, a potem znów wrócił, w śmiechach, gwizdach i ogromnym wstydem, który kazał jej stąd uciekać.
    Halo, czy jest na sali lekarz?
    Piękny początek, nie ma co!


    Minoo Falk-Karimi

    OdpowiedzUsuń
  16. Była tu nowa i nikogo nie znała. Gdy rozmawiała z dyrektorem, powiedział, że pomimo jej nieobecności na lekcjach i tak powinna przyjść na bal. Na początku w jej głowie siedziała myśl „nie ma mowy”, ale wszyscy namawiali ją do tego. Była kompletnie zdezorientowana. Pierwszy dzień w nowym mieszkaniu, które kupili jej rodzice. Nie miała niczego załatwione. Miała dziś się rozpakować i odpocząć po 16 godzinach lecenia samolotem z Indii. Godzinę przed rozpoczęciem balu miała jeszcze rozmowę z rodzicami i bratem. Był płacz i wyznania miłości. Troska biła od nich na kilometr. Chcieli dla niej jak najlepiej. Ustalili, że dziś Marie powinna iść na bal, a jutro oni poszukają jej psychiatrę i terapeutę. Ubrała się w przepiękną, satynową suknię, którą dostała od znajomego projektanta ojca z Indii w kolorze ochry. Splotła włosy w luźny warkocz i włożyła kolczyki. Marie zawsze pięknie wygląda, a gdy założy suknie, co nie zdarza się często, jej brat od razu sięga po aparat. Tak było też tym razem, co spowodowało śmiech u Marie. Poprosiła ojca o odwiezienie. Gdy dotarli na miejsce, powiedział jej, by spróbowała zaufać komuś. Pożegnała się z ojcem i wysiadła z samochodu. Spojrzała na budynek, z którego dobiegała muzyka. „Już się zaczęła” Westchnęła i usiadła na schodach. Myślała o tym, że zawsze chciała chodzić normalnie do szkoły i to się teraz stało. Wyciągnęła papierosa i odpaliła go. Chciała jeszcze chwile przeczekać i przygotować się do wejścia w miejsce gdzie nikogo nie zna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Audrey oczywiście nie mogła przegapić Balu Wiosennego. Jako jedna z imprezowiczek Brooklyn Art Academy musiała dumnie reprezentować tą grupę. A więc wskoczyła w sukienkę, splotła włosy w jakiś wymyślny warkocz i ruszyła na parkiet. Imprezy zdecydowanie były jej ulubioną formą rozrywki. Kto nie lubi przeciskać się w tłumie spoconych ciał tylko po to, by poskakać do głupiej piosenki? Wszycy to lubią. No właśnie. Bo to świetna zabawa.
      A już na pewno dla kogoś, kogo jest wszędzie pełno, tak jak Audrey.
      Reyes odeszła na chwilę na bok, żeby zaczerpnąć tchu. Znajomi od razu zaczęli ją wołać, dosłownie jakby nigdy się nie męczyli. Ona oprócz zamiłowania do tańca i imprez miała też słabość do różnego rodzaju używek, więc aby zaczerpnąć tchu, postanowiła zapchać sobie płuca dymem papierosowym. Cóż za elokwencja.
      Wyszła na zewnątrz, gdzie poczuła przyjemny powiew chłodnego wiatru na rozgrzanych ramionach. Nagle uświadomiła sobie, że oczywiście nie wzięła torebki. A tym samym nie wzięła papierosów. Cholera, powinnaś mniej pić, Audrey. Zdecydowanie powinna częściej używać mózgu. Nie mogła wrocić na salę po torebkę, bo z tego co słyszała, nowa piosenka właśnie zaczeła grać i cały parkiet najprawdopodobniej aż się zatrząsł od nowej energii. Wejście tam w tym momencie... Cóż, na pewno straciłaby okazję na zapalenie papierosa.
      Zauważyła samotną dziewczynę siedzącą na schodach. Nie kojarzyła jej, ale zobaczyła dobrze jej znany obłoczek dymu. W podskokach podeszła do nieznajomej, w ogóle się nie krępując tym, że lekko się chwieje, chociaż już dawno zdjęła szpilki ze stóp.
      Usiadła obok dziewczyny i uśmiechnęła się szeroko.
      - Cześć, nieznajoma - zaświergotała. - Masz może więcej tej śmiercionośnej broni? - wskazała na papierosa, którego ta trzymała w dłoni.

      Audrey Reyes

      Usuń
    2. Wypaliła dopiero połowę pierwszego papierosa, a już żałowała, że tu przyszła. Było zimno, głośno i była zmęczona oraz głodna. Miała już wstać i udać się na długi spacer po Nowym Yorku, gdy usłyszała jak ktoś do niej mówi. Wstała i zobaczyła dziewczynę, która wyglądała jak postać z seriali amerykańskich o młodzieży z Nowego Yorku. Pomyślała wtedy, że bardzo jej tego zazdrości, tego normalnego życia. Dopiero po chwili dotarło do niej o co się spytała dziewczyna. Uśmiechnęła się i wyciągnęła ze swojej torebki papierosy – Są mocne. – podała jej paczkę razem z zapalniczką. Obserwowała chwile dziewczynę, patrzyła jak odpala papierosa. Sama zaciągała się co jakiś czas swoim i wypuszczała powoli dym z płuc. – Jestem Marie – schowała papierosy do torebki i podała jej dłoń.

      Usuń
    3. Audrey uśmiechnęła się do dziewczyny. Uwielbiała poznawać nowych ludzi i wbrew pozorom wcale nie próbowała zaraz ich pogrążyć. Chociaż ostatnimi czasy dochodziły ją plotki, że niektórzy uczniowie Brooklyn Arts Academy się jej bali, szczególnie ci z pierwszych klas. Z jakiegoś powodu ludzie uważali, że spoufalanie się z nią oznacza rychły upadek, bo niby nie umiała trzymać języka za zębami. Nieprawda - po prostu nie do końca wiedziała, co powinna mówić, a co nie, więc mówiła, hm, wszystko. Czyż to nie jest czasami uznawane za zaletę?
      - Audrey - przedstawiła się, ściskając wyciągniętą dłoń Marie. - Więc, powiedz, Marie, dlaczego siedzisz tutaj sama?
      Uniosła starannie wyregulowaną brew i znowu zaciągnęła się papierosem. Marie wyglądała jej na kogoś, kogo trzeba szybko rozruszać. Z jakiegoś powodu dokładnie wiedziała, że dziewczyna wcale nie wyszła z sali, by zapalić, tak jak ona. Najwyraźniej dopiero co się pojawiła, bo jej włosy nie były w takim nieładzie jak włosy Audrey, która skakała przez ostatnią godzinę w rytm coraz to głupszych piosenek.
      - Tam w środku jest zdecydowanie cieplej, jeśli potrzebujesz jakiejś zachęty - Audrey zaciągnęła się ostatni raz i zgasiła papierosa.

      Usuń
    4. Marie myślała nad tym jakiego typu ludzi spotka w tej szkole. I nad tym, że właśnie spotkała pierwszą osobę. A z reguły bywało tak, że pierwsza osoba, którą gdzieś poznawała miała dużo wspólnych cech z danym miejscem jak i duży respekt u ludzi przebywającym w tym miejscu. Ciekawiło ją co los będzie jej chciał zaoferować dalej. Zawsze są jakieś niespodzianki i wierzyła, że tu na pewno ich nie zabraknie.
      Zmrużyła oczy - Pewny uścisk. – uśmiechnęła się do dziewczyny. Pierwsze wrażenie zawsze było ważne dla Marie, bo często poznawała nowych ludzi. Pewien uścisk, oczywiście świadczył o dużym poziomie energii, otwartości na nowe doświadczenia i zdeterminowaniu. Jednak sam uścisk nigdy nie sprawił, że Marie wrzucała kogoś do szufladki typu „LUBIĘ”/„NIE LUBIĘ”. Choć nie potrafiła ludziom zaufać, to lubiła ich poznawać i zawsze sprawiało jej to przyjemność. – Miło mi Cię poznać Audrey. Tak się składa, że dziś się dopiero tu przeprowadziłam. Wczoraj jeszcze byłam w Bombaju, a 8 godzin temu weszłam pierwszy raz do swojego nowego pokoju. Więc, muszę się trochę oswoić z tą myślą, że zaraz wejdę do pomieszczenia pełnego nowych twarzy, które zadadzą sobie pytanie „kim ona jest?”. – Wzruszyła ramionami i zgasiła papierosa. – Trochę boję się tam wchodzić i rozważam kwestie ucieczki. – Zaśmiała się nerwowo. Nie wiedziała co ma zrobić. Wyjście Audrey trochę skomplikowało jej plan ewakuacji. – A ty, co tu robisz? Oprócz tego, że wyszłaś na papierosa? Czy tylko jedna osoba w całej tej szkole pali?

      Usuń
  17. Minoo była z siebie dumna. Minęły już dwie godziny odkąd zrzuciła wszystko z jednego ze stołu, a ona nie spowodowała jeszcze kolejnej katastrofy. Dla niej było to spore osiągnięcie, biorąc pod uwagę fakt, jak często pakowała się w jakieś kłopoty, chociaż teoretycznie starała się robić wszystko, aby nie sprawiać problemów. Wyglądało jednak, że wszystko co złe lubiło towarzyszyć Minoo, nieważne gdzie ta się znajdowała. Przewracanie się na prostej powierzchni było dla niej codziennością, a kolejna tragedia zawsze czekała za rogiem. Dlatego cieszyła się, że póki co nie zrobiła z siebie jeszcze większej idiotki. Jednak gdyby tak się zastanowić, to i tak już nie miało to znaczenia. To był jej trzeci rok nauki, a podczas poprzednich lat niejednokrotnie zbłaźniła się przed resztą uczniów, którzy już na pewno wyrobili sobie o niej jakąś opinię. Nie było sensu w próbach ukrycia, że nie jest się ciamajdą.
    Nic nie mogło jednak zmienić faktu, iż Minoo czuła się nieswojo na balu. Nieważne jak wiele czasu minęło, ona i tak chciała stąd jak najszybciej uciec, chociaż jako fotograf musiała zostać do końca. Kto wie, co mogło się tu jeszcze wydarzyć, wartego uchwycenia! Dziewczyna chciała udowodnić swoją wartość, dlatego postanowiła, że rzetelnie wykona swoje zadanie. Chodziła po sali gimnastycznej z aparatem, dzięki czemu nie podpierała ścian, bo miała się czym zająć. A skoro nie podpierała ścian, nie czuła się jak beznadziejnie brzydka dziewczyna, która nawet nie umie sobie znaleźć chłopaka. Zazdrościła tym wszystkim szczęśliwym parom, które dzisiejszy wieczór spędzały w swoim towarzystwie. Ona nie mogła liczyć na coś takiego w swoim życiu. Jej umiejętności podrywu wynosiły okrąglutkie zero. Poza tym nie miała żadnego doświadczenia w związkach, więc zapewne jej chłopak zerwałby z nią po jednym dniu bycia z nią. Dlaczego nie mogła urodzić się w jakiejś innej, ładniejszej, bardziej pewnej siebie skórze?
    Jednak Minoo Falk-Karimi powinna wiedzieć, że szczęście nigdy nie trzyma się jej zbyt długo. I tak jak zawsze, prędzej czy później znowu wpadała w tarapaty. Tym razem wzięła sobie za cel podium DJa. Co jak co, ale to miejsce musiało zostać umieszczone w kolekcji zdjęć, które pojawią się na stronie internetowej. Dlatego wzięła głęboki wdech i ruszyła w tamtym kierunku. Chciała uwiecznić to miejsce z najbliższej perspektywy, z jakiej tylko mogła to zrobić, dlatego już po chwili zaczęła przedzierać się przez tłum tańczących ludzi, idąc w stronę konsoli i reszty muzycznego sprzętu. Wymyśliła sobie, że podejdzie z boku, ale to oczywiście był karygodny błąd, bo właśnie tam znajdowały się wszystkie kable i inne skomplikowane urządzenia, dzięki którym grała muzyka i były wyświetlane różne efekty specjalne. Gdy Minoo próbowała przekroczyć jeden z kabli, okazało się, że uniosła drugą nogę zbyt nisko i upadła na ziemię, ciągnąc za sobą całą resztę kabli, urządzeń i całej reszty. Udało jej się uratować aparat, który na szczęście mądrze schowała wcześniej do pokrowca, ale niestety nie udało jej się uratować sprzętu, przez co muzyka przestała grać.

    Minoo Falk-Karimi

    OdpowiedzUsuń
  18. Sky nie spodziewała się zaproszenia na bal. W sumie to od nikogo. Owszem, była znana praktycznie w całej szkole, potrafiła rzucić się na szyję komuś, kogo widziała na oczy pierwszy raz, a na dodatek naprawdę dobrze tańczyła... ale nie wydawało jej się, że ktokolwiek może zechcieć, by tak szalona i energiczna osóbka stała się jego partnerką podczas szkolnego Balu Wiosennego. Jakież było więc jej zaskoczenie, gdy ni z tego, ni z owego, rok starszy chłopak ot tak zapytał, czy nie poszłaby właśnie z nim. Zgodziła się, bo czemu by nie?
    Teraz więc stała u jego boku w zwiewnej białej sukience, w lekko hipisowskim stylu i śmiała się z jego żartu. Linus wydawał jej się ciekawą osobą, może nieco roztrzepaną - ale tę cechę potrafiła wskazać i u siebie. Bal rozkręcał się powoli, ludzie na sali coraz lepiej się bawili. Delikatnym ruchem odgarnęła specjalnie na bal pokręcone włosy z czoła i zerknąła na swojego partnera z wesołym błyskiem w oku.
    - A może zatańczymy, Linus?
    Zaraz bez wahania złapała go za dłoń i pociągnęła na parkiet, nie zważając na osoby, z którymi rozmawiali. Lawirowała bez problemu między ludźmi, nie chwiejąc się zupełnie w sandałkach na wysokiej szpilce. Kiedy tylko znaleźli trochę miejsca pośród tłumu, mrugnęła do niego wesoło.
    - Zaraz sprawdzimy, jaki z ciebie tancerz, kolego!

    Sky

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaproszenie na bal Sky było nieznanym mu dotychczas impulsem. Właściwie nie wiedział, dlaczego to zrobił. Raczej omijał szerokim łukiem takie imprezy szkolne lub podpierał ścianę, by z dystansu przyglądać się zabawom znajomych, którzy pod wpływem muzyki zupełnie się zmieniali. Linus nawet nie wiedział, czy potrafi tańczyć. Mógł albo przynieść wstyd dziewczynie, albo zaskoczyć zarówno siebie, jak i pewnie całą szkołę, która śmiała się z jego nieporadnych i długich rąk.
      Specjalnie na tę okazję kupił nowy garnitur, rodzice byli wręcz dumni, że potrzebował pieniędzy właśnie na taki zbytek, a nie na kolejny gadżet do kuchni, z którego i tak nie potrafił korzystać.
      Podziwiał Sky w białej sukience, zdając sobie sprawę, że wybrał najlepszą partnerkę. Czuł się nieco zdezorientowany i nie wiedział do końca, co zrobić. Jednakże starał się to skryć za ciepłym uśmiechem, którym każdego obdarzał. W końcu należał do koło teatralnego, choć największą jego rolą, poza graniem drzew i innych elementów dekoracji, była rola sługi, który podczas całej sztuki odezwał się jednym słowem. Ale nawet i tą kwestię pomylił. Co prawda promyczek oraz rudzielec mogli tworzyć wyjątkowo dobraną parę.
      - Sam bym chciał się o tym przekonać – zawołał, gdy dziewczyna porwała go na parkiet. Z początku naśladował ruchy chłopaków obok, później Sky, ale nie szło mu to zbyt dobrze. Czuł się sztywno. Jego mama powiedziałaby, że powinien odnaleźć źródło tego uczucia i je wyeliminować. Rozwiązał muszkę i przewiesił ją przez szyję blondynki – Tobie będzie w niej lepiej – wyszczerzył zęby i delikatnie przyciągnął dziewczynę do siebie. Starał się złapać rytm muzyki, który przepełnił by jego ciało. W pewnym momencie zrobił zamaszysty obrót. Jednakże i tym razem zawiodły jego ręce. Stracił równowagę i przewrócił się, jednocześnie ciągnąc ze sobą Scarlett. Statek tonie wraz z kapitanem.
      - P-p-przepraszam – wyjąkał, oblewając się rumieńcem – nic ci się nie stało? – zapytał dziewczynę.

      Linus Montgomery

      Usuń
    2. Taniec z Linusem okazał się pokręconą dawką dobrego humoru. Sky śmiała się do rozpuku, widząc zaskoczone spojrzenia ludzi wokół. Ruchy rudzielca były nieco nieskoordynowane, a i nikt dotąd nawet nie próbował sobie wyobrazić tańczącego Montgomery’ego. Byli więc niejako sensacją balu, zwracali na siebie uwagę niemniej niż bardziej znane pary. Bawiła się doskonale, chociaż chłopak nie był najlepszym tancerzem na jakiego w życiu trafiła. I może to i lepiej, bo tacy zazwyczaj bywali stanowczo za sztywni na takie imprezy. Kiedy partner przewiesił jej swoją muszkę przez szyję, przewróciła w rozbawieniu oczami, śmiejąc się cicho. Zrobiła zabawną minę w odpowiedzi na jego słowa, by zaraz parsknąć śmiechem i pozwolić mu przyciągnąć się bliżej. Oparła dłonie na jego ramionach i tańczyła wraz z nim, czując jak muszka lata jej po szyi. Kiedy chłopak niespodziewanie zrobił gwałtowny obrót i oboje wylądowali na podłodze, nie mogła powstrzymać śmiechu.
      – Nic mi nie jest, wszystko gra, Linus – wydusiła z siebie w końcu, nieco się uspokajając i ocierając z kącika oka łzę rozbawienia.
      Była pewna, że żadna z obecnych na sali dziewczyn nie bawi się tak dobrze jak ona. Sama nie spodziewała się, że przybycie na Bal Wiosenny w towarzystwie partnera może sprawić jej tyle radości. Linus miał swój urok, a jego lekka niezdarność sprawiła, że wieczór pełen był śmiechu. Wątpiła, by cokolwiek mogło jej popsuć humor.
      Zaraz podniosła się z podłogi i wyciągnęła dłoń w stronę chłopaka, by pomóc mu wstać. Otrzepała się lekko i beztrosko odrzuciła nieco potargane już włosy na plecy. Założyła zabłąkany kosmyk za ucho i posłała rudzielcowi szeroki wesoły uśmieszek. Już zaraz znów tańczyli w rytm, szalejąc po parkiecie w tylko sobie znanym stylu. Muzyka ich nosiła, kiedy Linus ją obracał, miała wrażenie, że fruwa. Kiedy kolejny raz ze śmiechem wróciła po obrocie bliżej niego, muzyka się zmieniła. Rytm zdecydowanie spowolnił, na co Sky uśmiechnęła się lekko pod noskiem. Zaraz oparła dłonie na karku chłopaka i wyszczerzyła się do niego ponownie. Cicho dyszała po szalonym tańcu, wolniejszy kawałek był więc czymś zupełnie na miejscu. Parkiet nieco opustoszał, ona jednak zupełnie się tym nie przejmowała.
      – No to teraz mamy czas porozmawiać. – Zaśmiała się lekko, zerkając na chłopaka. – Powiedz mi coś o sobie – poprosiła z łagodnym uśmiechem.

      Sky

      Usuń
  19. Adam siedział chwilę za kółkiem zastanawiając się czy wsiądzie. Był niemal pewny, że spodoba jej się ten pomysł i nawet jak wsiadał, że kątem oka zobaczył jej uśmiech. Mimo tego czekał cierpliwie. Starał się nie patrzyć w jej stronę, więc jedynie nasłuchiwał w skupieniu. Musiał przyznać, że chociaż znał Ramsey już trochę i wymyślanie rzeczy, które mogłyby jej się spodobać nie należały w jego mniemaniu do skomplikowanych czynności, to jeszcze nigdy w swoim życiu się tak dla nikogo nie starał. I to praktycznie bezinteresownie. No bo, jakby tak jeszcze nie odczuwał przy tym żadnych emocji i nie czerpał wewnętrznej satysfakcji z tego, że dobrze wybrał, to mógłby wręcz powiedzieć, że to czysta bezinteresowność.
    Kiedy otworzyła drzwi bezgłośnie, ale z ulgą wypuścił powietrze. Ruszył gdy tylko się zapięła. Sprawnie wykręcił i wjeżdżając na prostą znacznie przyspieszył.
    - Średnio około dwóch do trzech godzin, ale jest środek nocy więc nie spodziewam się korków i mogę jechać nieco szybciej, więc w półtorej do dwóch powinniśmy się wyrobić. - Zerknął na nią kątem oka, płynnie prowadząc swoje czarne BMW. Miał słabość do tej marki. Samochód niczym nie różnił się od innych modeli, po za faktem, że tego śmiesznego schowa na przeciwko fotela pasażera nie dało się otworzyć, bo było na kod.
    Kiedy nagle zaczęła go przepraszać, na chwilę zwrócił ku niej swój wzrok, znacznie zwalniając. Normalnie by tego pewnie nie zrobił, ale zawsze, gdy kogoś podwoził był bardziej ostrożny. Na wszelki wypadek.
    - A nie chciałaś ze mną iść? - Uniósł brew, po czym spojrzał na mały ekranik z listą piosenek. - Wybierz coś, proszę. - A to już sporo znaczyło, bo każdy wiedział, że Adam nigdy nikomu nie pozwalał grzebać przy swoich sprzętach muzycznych. Znaczy, jego największą świętością były dwie mp3, ale samochód to samochód.

    Adam

    OdpowiedzUsuń
  20. Gdy przyśpieszył, zupełnie odruchowo chwyciła rączkę nad nad szybą. Od wypadku miała taki odruch bezwarunkowy, ponadto od rosnącej prędkości skręcało ją w żołądku. Co ciekawe, tylko i wyłącznie wtedy, kiedy zajmowała miejsce pasażera. Za kierownicą absolutnie nie miewała tego problemu, na szczęście. Może dlatego, że tamtego feralnego dnia to Jack prowadził, a ona siedziała obok, ciesząc się pędem wiatru wpadającym przez opuszczone szyby do obitego w skóry wnętrza. Pamiętała jak dziś, co działo się wtedy z jej włosami.
    - Oczywiście, że chciałam. - odparła na jego pytanie - Tylko, że gdybym się nie zgodziła, być może bawiłbyś się teraz dużo lepiej w bardziej doborowym towarzystwie. Ja się dziś nie popisałam. - poza tym, że odstawiła się jak nigdy, dzięki czemu Adam miał przynajmniej czym nacieszyć oko.
    Oparła głowę o zagłówek i już miała zamknąć oczy, gdy usłyszała jego prośbę. Uśmiechnęła się kątem ust, poniekąd z rozbawieniem, wiedząc doskonale, jakiego dostąpiła zaszczytu.
    Chwilę zajęło jej przejrzenie tego, czym Hadaway dysponował. Musiała przyznać, że była to składanka tak dobra, że na początku nie mogła się na nic zdecydować. Gdyby coś takiego było możliwe bez nakładania się dźwięków i kompletnego chaosu dźwiękowego, odsłuchałaby najchętniej wszystkiego naraz.
    Gdy jednak doszła do Bon Jovi, w duchu niemal podskoczyła z radości. W dodatku przez pole widoku przewinął jej się tytuł Bed of Roses, na co mimowolnie na jej ustach zagnieździł się lekki uśmiech. To była ulubiona piosenka Ramsey (jeśli chodzi o twórczość konkretnego zespołu), ale uznała, że tonacją nijak nadaje się do jazdy nocą. Klimat był bowiem dość usypiający. Przewinęła więc kolejne pozycje, by dojść do Dead or Alive. No, do tego będą mogli sobie przynajmniej pośpiewać! A raczej powydurniać...

    Ramsey

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzał na nią kątem oka. Od początku planował przyjrzeć się, bo pytanie czy ma problem z szybką jazdą, jakoś nie wydawał się na miejscu. No dobrze, więc będą jechać koło dwóch i pół godziny. Nie miał nic przeciwko temu. Zwłaszcza w takim towarzystwie.
      - Więc skoro chciałaś, to chyba dobrze, że się zgodziłaś. Nie sądzisz? - Przeniósł znów wzrok na drogę. - Po za tym gorzej się bawiłem tylko jak cię nie było obok. - Powiedział pół żartem, bo przecież coś w tym było. To fakt, jak się dystansowała i kiedy nie chciała by był obok źle wspominał. No i gdy go siłą odciągali. - Też nie byłem dziś idealnym partnerem. - Wiedział, że nie powinien był jej zostawiać.
      Adaś oczywiście bardzo oczy nacieszył, ale zdawało mu się, że po tylu latach znajomości wiedziała, że to nie taki strój sprawiał, że tak na nią patrzył. Chociaż jak miał to ukrywać, to on zdecydowanie w tym nie pomagał. Nawet teraz gdy siedziała obok niego w samochodzie.
      Gdy usłyszał wybrany przez nią utwór, pokręcił głową z uśmiechem. Idealny wybór. Doprawdy idealny. Zwłaszcza na ten moment. Zaczął podśpiewywać.

      [O MATKO. IDEALNY DOBÓR PIOSENKI. Proszę - oto Supernatural w tym wykonaniu i to, jak zapewne wygląda i śpiewa Adam <3
      https://www.youtube.com/watch?v=xp5ZR_Lc5aM]

      Adam

      Usuń
  21. Nie rozumiał tej całej nagonki na bal wiosenny. Ludzie chcieli się poprzytulać publicznie jakby i tak już tego nie robili, pobujać się na parkiecie i pewnie poczuć romantycznego ducha w powietrzu. Gdyby cokolwiek takiego istniało. Dzieciak Fordów nauczony wolnej miłości na co dzień nie widział niczego szczególnego w zgaszonym świetle i sali pełnej balonów. Do tego dumne miny pryszczatych dzieciaków, gdy wkraczali na parkiet z ładną dziewczyną były bezcenne i wywoływały na jego twarzy znany wszystkim ironiczny uśmiech. On nie zaprosił nikogo. Taki już był. Na każdą imprezę szkolną szedł sam. Nie musiał czekać, aż partnerka się wypindrzy lub być na każde jej zawołanie. Nie to co ci kretyni na sali. Jesse poluźnił krawat już jakiś czas temu i oparty ramieniem o wejście, palił kolejnego już papierosa. Tego dnia szczególnie nauczyciele odczepili się od większości zakazów obowiązujących na tym terenie. Patrzył na zamyślonych, pogrążonych w dziwnej ekstazie uczniów-zombie, którym wydawało się, że to magiczna noc i zmieni ich całe życie. Parsknął pod nosem, zaciągając się fajką. Układ imprezy zawsze i wszędzie był taki sam. I tak samo nudny. Najpierw będą przytulance, a później łupnie bas i wszyscy dostaną kociokwiku. Jesse przyszedł na bal, bo mógł. Korzystał z darmowego jedzenia i innych atrakcji, które były dozwolone akurat dzisiaj. Picie pączu należało zdecydowanie do jednych z jego ulubionych czynności. Paręnaście razy oczywiście już ktoś do niego podchodził. A to chłopak, który gadał o tym, którą to panienkę ma na oku i na pewno skończy z nią w łazience, albo panna mająca ogień, ale wyrywająca się, by odpalił jej papierosa.
    Stojąc tak i przyglądając się całej tej zgrai, zauważył pewną dziewczynę, która chyba w ogóle nie czuła się pewnie w towarzystwie. Wyglądała bardziej jak zastraszone dziecko zgubione w sklepie. Jako że na razie nic ciekawszego się nie działo, skupił się na niej. Nikt nie zauważył jej niezgrabnych ruchów, gdy zaplątała się w kable i runęła jak długa na ziemię. Muzyka na chwilę przestała grać, ale tłum zdawał się tego nie zauważyć. Z rękoma w kieszeniach i papierosem w ustach Jesse ruszył w jej stronę. Gdy znalazł się obok, złapał ją za ramię i podciągnął do góry, po czym powtykał wszystkie przełączniki z powrotem do odpowiednich dziur. Muzyka na nowo zalała salę gimnastyczną, a Ford wyciągnął lewą rękę z kieszeni i wyjął fajkę, wydmuchując dym i patrząc zmrużonymi oczami na dziewczynę przed sobą.

    JESSE

    OdpowiedzUsuń