8 lipca 2016

#3 Wątek grupowy: Ognisko [ZAKOŃCZONY]


Z okazji rozpoczęcia wakacji, na szkolnych błoniach wieczorem, po oficjalnym zakończeniu roku szkolnego, zorganizowane zostanie ognisko. Zarówno absolwenci, jak i uczniowie, którzy za kilka miesięcy znów przywitają szkolne mury, mają ostatnią okazję spotkać się całą klasą, zanim wszyscy wyjadą na upragnione wakacje. I choć dla każdego zapewniona jest gorąca herbata, to o inny poczęstunek uczniowie zmuszeni są zadbać sami. Nawet opiekunowie przymykają oko, gdy dostrzegą u kogoś puszkę z piwem, czy wyczują smród dymu innego niż tego pochodzącego z ogniska. W końcu każdy pragnie nacieszyć się ciepłym wieczorem rozpoczynającego się lata.

Start: 18:00 08.07.
Koniec: 24:00 31.07.
[Postu nie zakrywamy do 22:00 08.07.]


8 komentarzy:

  1. Czuł się niewyobrażalnie staro. Jak gdyby odkąd opuścił te mury ze świstkiem, który jakoby miał świadczyć o tym, że jest już dorosłym, wyedukowanym człowiekiem, zamiast kilku tygodni minęło co najmniej dwadzieścia lat. Jak na ironię, kiedy dawniej nieustannie brakowało mu czasu, teraz miał go aż nadto. Godzinami nudził się w swoim niewielkim mieszkaniu, podczas gdy większość znajomych planowała już wakacje. Przeżywał swojego rodzaju kryzys tożsamości, zdając sobie stopniowo sprawę z tego, że nadszedł czas by Piotruś Pan w końcu dorósł. Jednak ten sam chłopak, który z uśmiechem na twarzy potrafił zebrać manto od najgorszych typków, gdy powiedział o dwa słowa za dużo, panicznie bał się wszystkiego co przynosiła dorosłość. Może dlatego zdecydował się jednak zjawić na ognisku. By po raz ostatni odetchnąć błogim przywilejem bycia młodym. Jednak patrząc na wszystkich młodych uczniaków, którzy mieli przed sobą rok, dwa, a nawet trzy lata tego lenistwa, czuł, że dzieliła ich przepaść. Może to sprawiło, że jak nigdy skrył się gdzieś z dala od całego zgiełku, nawet nie rozglądając się za jakimikolwiek znajomymi.

    [Well, egzystencjalna paplanina, ale trudno się zaczyna. Niech ktoś przyjdzie do Willa i go rozrusza.]
    W.Lancaster

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Nie pamiętam czy się znali, ale to nic xd Ja chcę powątkować! Plus... Jacky rozumie i uwielbia Piotrusia Pana *.* Mam trochę szalony pomysł... Mam nadzieję, że masz ochotę.]

      Życie Jacky zbytnio się nie zmieniło - wciąż przychodziła do szkoły, bo organizowała ostatnie przedstawienia - już nie mówiąc o tym, że prawdopodobnie i w przyszłym roku tu będzie. Parę osób i nauczycieli już jej to wręcz zapowiedziało. Ciągle więc siedziała z nosem w zeszycie i kartkach i coś poprawiała i kreśliła.
      Podobało jej się, że jest absolwentką. Teraz wszędzie - nawet w szkole - pojawiała się tylko po to, by robić to, co kocha.
      Obecnie szła właśnie na ognisko - oczywiście z torbą, w której były dwie książki (bo nie wiedziała w jakim będzie humorze), zeszyty i sterta kartek. Przedzierała się między drzewami i już była na skraju - już widziała polanę! I wtedy ją naszło. Czerń zasłoniła oczy - brakujący element sztuki! Rzuciła się do torby szukając pospiesznie długopisu i kartek. Przysiadła i zaczęła kreślić zdania. Nie trwało to długo. Zaraz potem wdrapała się na najbliższą gałąź.
      - Kim jestem? A jak ci się wydaje? - Chwyciła konaru, nie spuszczając z oczu kartki. Kątem oka zerknęła na gałąź obok i przeszła na nią. - Jestem duchem tego miejsca. Ono żyje dzięki mnie, tak jak ja żyję dzięki niemu. - Zaśmiała się. Jacky nie grała zwykle na scenie, ale jako osoba pisząca scenariusze - musiała widzieć jak to wygląda, więc po części musiała też umieć grać. - Usiadła na gałęzi i zgrabnie przeciągnęła się eksponując talię. - Widzisz więc, że mogę tu zrobić wszystko, co chcę. Mogę zrobić co chcę... - bujnęła się w tył i zawisła głową do dołu. - Z tobą. - Dokończyła wypowiedź, kiwając głową. Tak. To pasowało. Ciekawe jak umieści takie drzewo na scenie. Może sztukę powinna wystawić na dworze? Dokładnie w tym miejscu? - Zabrała kartki z przed nosa i wtedy go przed sobą zobaczyła. Był tuż przed nią. Niemal twarzą w twarz, bo gałąź była stosunkowo nisko. Wrzasnęła głośno i spadła na ziemię tuż przed nim. Potarła głowę dłonią. Okej, czy to jakiś żart? Spoko, nie widziała go jak wchodziła na drzewo, w końcu zaszła od innej jego strony, ale wisiała przed nim! Jej zmysły mogłyby jej nie robić w konia choć raz.

      Jacky

      Usuń
    2. Zmarszczył brwi zdziwiony. Ten ktoś mówił do niego? Głos zdecydowanie kobiecy, może nawet znajomy. Postanowił zagrać w tą grę, by zgadnąć kto tuż nad jego uchem wygłasza poemat, wpatrując się w blask oddalonego ogniska. Dopiero śmiech owej osóbki, sprawił, że skojarzył głos z konkretną buzią. Słysząc, że panienka Jacobse postanowiła zwisać głową w dół jak małpa, nie mógł dłużej powstrzymać ciekawskiego spojrzenia w jej stronę. - Aplikujesz do szkoły cyrkowej, Jack? Nie wiem jak tobie, ale mi te cztery lata w śród czubków zdecydowanie wystarczyły. - Momentalnie wybuchnął nieco szyderczym śmiechem, ale zaraz podał rękę Jacqueline, by przynajmniej pomóc jej wstać. Zaraz jednak jego uwagę przykuły rozrzucone papiery, które bez najmniejszego skrępowania zaczął przeglądać zbierając je z ziemi. - Dalej siedzisz nad scenariuszami? Nie chcesz się nacieszyć długimi wakacjami...panno Piggs? - Znów zaśmiał się nazywając ją nazwiskiem jednej z postaci z kartek, które miał przed sobą, której rolę najwyraźniej czytała.

      Will

      Usuń
    3. Nie rozpoznała Willa od razu. Na swoje usprawiedliwienie miała bardzo złe światło padające pod niekorzystnym kontem.
      Potarła ręką tył głowy i zmarszczyła nos zaciskając przy tym powieki. Westchnęła cicho i wyprostowała nogi, podczas gdy chłopak się z niej bezczelnie nabijał. Dopiero słysząc jego słowa spojrzała na niego odważnie i uniosła brew.
      - Dla jednych siedzenie nad scenariuszami to praca, a dla innych przyjemność, panie Scrubs. - Przeniosła się na kolana i zabrała mu z rąk swój scenariusz. Powinien dostać nauczkę, że nie zagląda się w prace innych osób. Zmrużyła więc oczy i przybliżyła do niego.- Willy, pomożesz mi się nacieszyć wakacjami? - W jej oczach zaigrały chochlikowe iskierki, po czym nieznacznie się odsunęła i zebrała resztę kartek. - Tak właściwie, to co robisz tak daleko od ogniska?

      Jacky

      Usuń
  2. Adam przywykł do spędzania czasu z Rudą. Na takie wypady jak ten chodził więc z nią. Żadne spotkanie nie było takie samo, ale schemat już tak - przychodził po nią, gadali idąc albo jadąc na miejsce, spędzali czas razem lub mniej razem, a potem zabierał ją do domu. I choć ostatnimi czasy mieli pewne niewyjaśnione sprawy to był pewny, że i tym razem będzie tak samo. Tak samo jak wiedział, że oleją ten najważniejszy temat wiszący w powietrzu i zajmą się tymi najmniej istotnymi.
    Stał więc pod jej domem, ale nie był tym razem samochodem - w końcu chciał się napić. Wziął kilka piw do plecaka i czekał na nią. Gdy wyszła do niego skierowali się na umówione miejsce - wolno, spacerkiem. Mieli dużo czasu, a i tematów do rozmów im nie brakowało. W końcu Adam łaskawie zaczął się otwierać, więc część rzeczy na jego temat opuściła klauzulę "zastrzeżone". No albo ona po prostu dostała przepustkę.
    Gdy dochodzili do lasku dookoła polany - bo od tej strony zaszli wziął ją na barana.
    - Trzymaj się mnie mocno, Ruda małpo. I tak. To też oznacza bliżej. - Ostatnie zdanie dodał niemal szeptem z zadziornym uśmiechem. Wiedział, że by sobie spokojnie przez ten las przeszła, ale... no dobrze. Więc to była wymówka. Dość kiepska, ale jednak. Jej spięcie wyczuwał na kilometr. - Będziesz się mnie teraz bała? - Spytał i zaśmiał się złowieszczo, ale zaraz dźwięk przeszedł w zwyczajne rozbawienie. Byli jeszcze długo przed czasem - Adam chciał się zająć ustawieniem ogniska i oczywiście podpaleniem go.

    Adaś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adam był teraz jedyną osobą, której nie kazała, a wręcz nie pozwalała na siebie czekać, mimo, że do tej pory był to ich chleb powszedni. Nie tylko ich, bo do reszty ludzkości wciąż zamierzała finezyjnie się spóźniać. To była część jej natury. Dlaczego wykreśliła ją przy Hadawayu? Trudno powiedzieć. Najprawdopodobniej ich znajomość wkroczyła na nowy poziom, gdzie nie było miejsca na podobne niedociągnięcia jak brak poszanowania dla cudzego czasu. Nie czekał więc długo, a wręcz prawie wcale, bo gdy stanął pod jej domem, ona właśnie wychodziła na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi wyjątkowo nie kluczem, a specjalną kartą od systemu antywłamaniowego, który zaistalowała całkiem niedawno. Zamki zatrzasnął się, a aluminiowe rolety zsunęły wolno w dół dużych okien na wszystkich piętrach. Ktoś z zewnątrz powiedziałby, że to szaleństwo lub przesada, ale ona była po prostu zapobiegliwa. W ostatnim czasie musiała być. Mimo to czasem zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby sprzedać tę cholerną willę i zaszyć się w jakimś mniejszym mieszkanku w centrum miasta, wśród ludzi.
      Wsunęła kartę do torebki, po czym odwróciła w stronę mężczyzny, już całkiem odruchowo witając go szczerym uśmiechem. Wbrew temu, co zaprzątało jej głowę za dnia i w nocy, on sprawiał, że zostawali tylko we dwoje, a zmartwienia blakły. Podeszła, by powitać go całusem w policzek. Ubrana stosownie do rodzaju imprezy, a mianowicie ciemnoszary, dopasowany dres i sportowe obuwie, ruszyła u jego boku, ciesząc się spacerem i spokojem chwili. Bo spokój, to coś, czego łaknęła teraz najbardziej i co ceniła sobie najwyżej.
      Dlaczego omijała temat tego, co wydarzyło się w chatce nad jeziorem? Bo tak było wygodnie. Czuła, że tylko zatruwałby panującą między nimi atmosferę, a Elise nie chciała jej psuć. Być może nie była też gotowa, by o tym rozmawiać. Wiedziała tylko jedno — nie żałowała, i gdyby nadarzyła jej się okazja, zrobiłaby to jeszcze raz. Na samą myśl uśmiechnęła się do siebie pod nosem.
      Nie zdążyła się naawet zorientować, gdy porwał ją na barana. Instynktownie złapała się go mocno, naprężając mięśnie, bo wciąż nienawidziła być odrywana od ziemi. I gdyby nie był to Adam, z pewnością wysłuchałby paru soczystych epitetów z jej ust. Tymczasem jedynie przytuliła się do jego pleców, zgodnie z jego prośbą, mrucząc pod nosem krótkie: "Małpo? No wiesz?"
      — Nie zamierzam się Ciebie bać. Dlaczego miałabym?
      Gdy byli już na miejscu, z ulgą stanęła o własnych siłach. Widziała, że jeszcze dużo było do zrobienia.
      — To co? Mogę Ci się na coś przydać? No, poza staniem obok i uśmiechaniem się na widok Twoich naprężonych bicepsów?

      Elise <3

      Usuń
  3. Teraz to już prawie dwa lata, od kiedy postawił stopę na londyńskim lotnisku, robiąc prawdopodobnie jeden z najważniejszych kroków w swoim życiu. I tak oto był. Jakieś pięć tysięcy kilometrów od domu, tu, w Nowym Jorku. Mimo to był z siebie całkiem dumny, że coś mu się udało, że był na właściwej drodze, nawet jeśli wciąż dalej niż bliżej osiągnięcia czegokolwiek w życiu.
    Harry właśnie zmienił kurs, obracając się sprawnie na pięcie, kiedy jeden z tych nieskoordynowanych ruchowo geniuszy tuż przed nim musiał potknąć się na prostej drodze. Pech chciał, że podejrzanie pachnąca zawartość plastikowego kubka owego dżentelmena musiała wylądować akurat na jego koszulce.
    – Szlag! – rzucił zaskoczony chłopak, gdy tamten odbił się od niego bezwładnie.
    Gdyby tak ziemia rozstąpiła się pod jego nogami chociaż te dwa metry wcześniej, może Leo jedynie przydepnąłby go odrobinę. Nie zaszkodziłoby to mu zanadto. Tak samo jak nie zaszkodziło mu to, iż kolejny drink nie przyczynił się do popełnienia przez jego wątrobę autodestrukcji, a co najwyżej materiału t-shirtu, który miał na sobie młody Brytyjczyk. Dobra, sprana koszulko z nadrukiem Coca-Coli, jakaż to okropna krzywda cię spotkała, ten drażniący nozdrza zapach jeszcze długo będzie ci towarzyszył.
    – Tak, stary. Karma jest suką. Twoja wątroba się na tobie mści. A poczekaj tylko na jutrzejszego kaca. Łoho! To dopiero będzie zabawa! – zaśmiał się Harry z odpowiednio wyważoną do tego dawką sarkazmu. A że komentarz ten wymagał jej kompletnego maksimum, to dodał nawet jeszcze trochę.
    Drugi chłopak, podtrzymując się o jego ramię, pokręcił tylko z boleścią głową, chyba wciąż w zbyt dużym szoku, aby jakoś racjonalnie zareagować. Leo poklepał go po plecach i przewracając z politowaniem oczami, wyszedł z największego tłumu. Złapał za krawędź swojego biednego t-shirtu, ze zrezygnowaniem patrząc na wielką, mokrą plamę.

    L. Avery

    OdpowiedzUsuń
  4. Ognisko klasowe nie należało do jego planów. Nie należało, nie zamierzał tam być; chciał w ogóle udawać, że istnienie tego wydarzenia nie było mu wiadome. Bardzo lubił ogień, o tak, ale właśnie to było głównym powodem takiego a nie innego stanu rzeczy. Jego matka powinna mu dziękować za to, że z własnej woli chciał z tego zrezygnować. Ale z jakiegoś powodu Sahara Chbosky uznała, że jednak szkolne ognisko jest lepszym pomysłem niż impreza na którą zamierzał wybrać się w zamian, więc jego współlokator podrzucił go na miejsce po drodze do tej świetnej willi z jeszcze lepszym basenem, w której zapowiadała się super zabawa, na pożegnanie śmiejąc się Elliemu w twarz. Nie obraził się o to, sam przecież zrobiłby dokładnie to samo.
    Teoretycznie mógłby udawać, że jest na ognisku, a pojechać na imprezę, ale jego matka i babka miały tyle znajomości, że na pewno dowiedziałyby się o wszystkim jeszcze zanim wróciłby do domu, i miałby mocno przerąbane. I przez przerąbane nie miał na myśli szlabanu, a wywalenie go z domu, czy jeszcze gorzej - zmuszanie do pracy w cukierni po raz drugi w życiu. A on był na to zbyt delikatny.
    W ten oto sposób powoli szedł więc w stronę wyraźnie widocznego zbiorowiska ludzi z jego szkoły. Było już ciemno, bo przyjechał nieźle spóźniony - wychodził z założenia, że nie ma co zjawiać się wcześnie na imprezach. Ale teraz zaczął trochę żałować, bo im bardziej się zbliżał, tym bardziej czuł, że on się tu nie odnajdzie. I przypominał, jaka ta willa była zajebista.
    Od razu wypatrzył niski stolik na którym rozstawione było jedzenie i picie. Uznał, że poncz jednak chyba powinien być doprawiony, więc szybko pochylił się po chochelkę, naraz sięgając po plastikowy kubek, a w tej samej chwili usłyszał tuż nad uchem głośny śmiech, który sprawił że się wzdrygnął. Upuścił wszystko co trzymał, rozpryskując poncz na swoją koszulkę.
    - No przepraszam - gwałtownie obrócił się z oburzeniem, naraz próbując zetrzeć plamy ze swojego podkoszulka (ubierając się wybrał pierwszy lepszy, który był choć w dziesięciu procentach różowy i zrobił go wulgarny napis), jeszcze bardziej je w ten sposób roznosząc na materiale.

    ELLIE

    [Telefonowe i dość banalne, ale chyba mi wybaczycie. :D]

    OdpowiedzUsuń